Miałam już 30 lat, a w miłości zawsze mi się nie wiodło. Wtedy do naszej pracy przyszedł nowy – wysoki przystojniak z ciemnymi włosami i niebieskimi jak niebo oczami. Na jego serdecznym palcu nie zauważyłam obrączki, więc postanowiłam, że muszę złapać byka za rogi. Taka szansa mogła się już nie powtórzyć. Zaczęłam szukać okazji do spotkań z Maksem, przynosiłam mu ciasta, proponowałam kawę w przerwie. Ogólnie okazywałam mu zainteresowanie, jak tylko mogłam.
Moje starania przyniosły efekty – po miesiącu Maks zaprosił mnie na randkę. Zawsze kończyłam pracę później niż on, więc powiedział, że poczeka na mnie. -O rany, idę na randkę! Nie mogę w to uwierzyć – cieszyłam się jak nastolatka, która została po raz pierwszy zaproszona na randkę.
Spotkanie przebiegło idealnie. A później była druga i trzecia, i czwarta. Maks był romantykiem. Za każdym razem wymyślał nowe sposoby, aby mnie zaskoczyć. Żyliśmy randkami. Potem randki przekształciły się w nocowania. Maks wynajmował mieszkanie, a ja zostawałam u niego. Można powiedzieć, że z nim mieszkałam, bo w domu bywałam rzadziej niż u Maksa.
Pewnego razu poczułam mdłości, naszły mnie wątpliwości, więc postanowiłam zrobić test ciążowy. Wynik był pozytywny. Miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, co z nami będzie, bo byliśmy razem dopiero pół roku. Powiedziałam o tym Maksymowi, gdy byliśmy w pracy. Nic nie powiedział. Tego dnia wyszedł wcześnie. Nie wiedziałam, co myśleć, co robić. Oczami wyobraźni już widziałam, jak wracam do mamy z moimi rzeczami i ciążowym brzuchem.
Wieczorem wróciłam do Maksa. Spodziewałam się walizek na progu i informacji, że z nami koniec. Otwierając drzwi, nie zauważyłam spakowanych rzeczy ani nie usłyszałam ostrych słów, wręcz przeciwnie, ukląkł i powiedział: – Agnieszko, wyjdziesz za mnie? Tego to się absolutnie nie spodziewałam. Oczywiście zgodziłam się. W końcu moje marzenie, o byciu żoną się spełni.
Szybko zorganizowaliśmy ślub. Zaprosiliśmy całą rodzinę i znajomych. Nawet nie zdążyłam poznać jego wszystkich krewnych, bo ludzi było naprawdę dużo. Jednak zauważyłam, że przez całe wesele za rękę z moją teściową chodziła mała dziewczynka w wieku trzech-czterech lat.
– „Moi drodzy, – teściowa wzniosła za nas toast, – życzę wam szczęścia i niewymiernej miłości. Bądźcie dla siebie wsparciem i siłą. Agnieszko, jestem pewna, że znalazłam długo oczekiwaną córkę, Maks – kochającą żonę, a Angelika – troskliwą matkę.”
Moje oczy momentalnie zrobiły się ogromne. Dalej wszystko było jak we mgle. Okazało się, że Angelika to córka mojego męża i jego czwartej żony, wyobrażacie sobie? Jego poprzednia żona urodziła córkę, zostawiła ją i uciekła.
Próbowałam przyswoić informację, które usłyszałam. Maks był już wcześniej cztery razy żonaty. Stałam się więc jego żoną numer pięć i macochą dla jego dziecka.
Poczułam się zdradzona i oszukana. Byłam w szoku, nie mogąc uwierzyć, że osoba, którą tak bardzo kochałam, ukrywała przede mną tak ważną część swojego życia. Przepełniały mnie sprzeczne uczucia – od złości przez smutek po rozczarowanie. Jeszcze dzień ślubu się nie skończył, a ja już chciałam złożyć wniosek o rozwód.
Mimo to, z czasem zaczęłam stopniowo akceptować tę nową rzeczywistość. Rozmowy, zrozumienie i wspólne plany na przyszłość pomogły mi przejść przez te trudne chwile. Uświadomiłam sobie, że miłość nie zawsze jest prosta i że czasem wymaga od nas więcej niż tylko uczucia.
Angelika i ja polubiłyśmy się. Lubiła się do mnie przytulać i bardzo szybko zaczęła nazywać mnie mamą. Nie mogła doczekać się narodzin brata, a gdy w końcu nasz syn pojawił się na świecie, stała się troskliwą, starsza siostrą.
Dziś, patrząc wstecz, widzę, jak bardzo ta sytuacja mnie zmieniła. Nauczyłam się, że w miłości i życiu, czasami trzeba więcej niż trzech szans na szczęście. U nas stwierdzenie „do pięciu razy sztuka” okazało się być prawdziwe. Mimo początkowych trudności, nasz związek z Maksem rozwinął się w coś pięknego i trwałego, pełnego wzajemnego zrozumienia i wsparcia. Ta historia pokazała mi, że nawet w najbardziej skomplikowanych relacjach można znaleźć szczęście i spokój.