Niedawno opowiadałam przyjaciółce o tym, jak ciężko było mi z dwójką małych dzieci, kiedy nie było co jeść. Mąż zostawił nas po kilku latach życia w rodzinie, a ja nie miałam pracy. Utrzymywaliśmy się tylko z zasiłków, bo o tym, by mąż płacił alimenty mogliśmy tylko pomarzyć.
Nasza lodówka była zawsze prawie pusta. Wtedy nie żyliśmy, tylko próbowaliśmy przetrwać. Gotowałam wszystko bez mięsa. Zdawało się, że zjedliśmy, a po godzinie znowu wszyscy chcieliśmy jeść. Zupa na wodzie, w której pływały ziemniaki i marchewka. Staraliśmy się jeść dużo chleba, aby nie czuć głodu. Bardzo często gotowałam dla mojej rodziny zupę grochową.
Była bardziej sycąca i bardzo smaczna. Często gotowałam też rosół. Kilka pomidorów ratowało sytuację, ponieważ z nich również gotowałam zupę. Musiałam nakarmić dzieci i siebie, wydając na to jak najmniej pieniędzy. Ziemniaki gotowaliśmy rzadko. Zazwyczaj gotowałam różne kasze i makarony. Często przygotowywałam makaron z serem topionym. Bardzo podobał się mojej młodszej córce. Często robiłam sos do kasz z samej cebuli i mąki.
Podsmażałam wszystko, soliłam, dodawałam koncentratu pomidorowego – sos był gotowy. Mięsa i ryb wtedy prawie w ogóle nie kupowałam. Czasami robiłam dla swoich dzieci kotlety. Różne. Marchewkowe, cebulowe, kapuściane. Wtedy jedliśmy dużo warzyw. Były tanie.
Marchewka, kapusta, burak – były częstymi gośćmi na naszym stole. Czasami gotowałam też dla dzieci najtańszą zapiekankę. Chciałam przecież rozpieszczać ich czymś pysznym. Kupowałam mały kawałek taniej gotowanej kiełbasy, brałam dwa ugotowane jajka, trzy ugotowane ziemniaki, cebulę, serek topiony i trochę majonezu. Podsmażałam cebulę z kiełbaską.
Potem dodawałam tam drobno posiekane ziemniaki, potem kładłam starty serek topiony. Na wierzchu posypywałam jajkami. Jeśli były jeszcze zioła, to wychodziło niesamowicie smaczne! Smażyłam na patelni pod przykrytą pokrywką przez trzy minuty.
To było niesamowicie smaczne, wszyscy uwielbialiśmy to danie. Sałatkę jarzynową robiłam bez niektórych składników. Mianowicie – bez kiełbasy i majonezu. Też wychodziło całkiem nieźle. Piekłam za to dużo. Różne naleśniki, chlebki, placuszki, ciasteczka. Przecież dzieci potrzebowały czegoś od życia.
Trzeba było więc wykazać się kreatywnością i fantazją. Minęły lata, teraz mam już dobrze płatną pracę, ale nadal szanuję jedzenie. Dla mnie nie ma niezjadliwych potraw. Z przyjemnością jem wszystko. Ten czas nauczył nas doceniać dla niektórych zwyczajne momenty życia. Jak dobrze, że ten trudny czas już minął. Niech Bóg nie pozwoli nikomu na przeżycie tego, co wtedy przeszłam ja i moje dzieci. Nawet wrogowi tego nie życzę.