W wieku 36 lat z ogromnym trudem dotarło do mnie, że potrzebuję rozwodu. Wiedziałam, że albo zrujnuję ten związek, albo on zrujnuje mnie i to wcale nie jest żadna metafora.
Nie będę opisywać wszystkich powodów mojej decyzji, ale wspomnę o najbardziej kluczowych, które mi uświadomiły, że dla naszego małżeństwa nie ma ratunku. Kiedyś przydarzył mi się wypadek, upadłam na schodach na klatce schodowej i mocno uderzyłam się w palec u nogi. Byłam wtedy na urlopie macierzyńskim, było mnóstwo rzeczy na głowie a ja i tak byłam już ogromnie zmęczona. Przez cały dzień palec puchł i zaczynał boleć na poważnie. Aby zrobić rentgen, trzeba było jechać kilkanaście kilometrów, więc powiedziałam Danielowi, że potrzebuję, aby mnie zawiózł do miasta. Zgodził się, ale jakoś nie znalazł na to czasu przez pierwszy dzień, ani przez drugi, na trzeci również nie. Noga bolała tak bardzo, że zaczęłam łykać środki przeciwbólowe co trzy godziny i nie mogłam spać ani normalnie się poruszać.
Na czwarty dzień zabrała mnie sąsiadka, była zszokowana lekceważeniem sprawy przez mojego męża. Rentgen wykazał złamanie i nieprawidłowe zrosty. Nic już nie można było z tym zrobić, a konsekwencją jest to, że będę kuleć przez resztę życia.
Mieliśmy też okres, w którym Daniel był stanowczo przeciwny, żebym miała jakiekolwiek pieniądze. Mówił, że wszystko sam zrobi zakupy, ale w praktyce wyglądało to tak, że jadł gdzieś w pracy i więcej mu nie trzeba było więc co do przynoszenia niezbędnych produktów spożywczych, stale zapominał, że ja też muszę coś jeść. Rano obiecywał, że przyniesie jedzenie, a wieczorem był zmęczony, zły i prosił, żeby go nie zaczepiać.
Kiedy zaczęłam pracować w mieście na część etatu w biurze, okazało się, że firma pokrywa koszty wynajmu mieszkania dla nowych pracowników przez pierwsze pół roku. Warunkiem była przeprowadzka do miasta. Wtedy zaczął rodzić się w mojej głowie pomysł, żeby wyprowadzić się z córką od męża, i udało mi się.
Daniel sam złożył pozew o rozwód. Krzyczał, że zabierze mi dziecko, ale na szczęście nic takiego się nie stało i rozwiedliśmy się dość szybko.
Po dwóch latach w mieście osiedliłyśmy się tam na stałe. Zosia już chodzi do zerówki, a ja jestem zadbaną i zdrową kobieta, która swoje małżeństwo wspomina jak koszmarny sen.
Właśnie tu, w szkole mojej Zosi spotkałam mężczyznę, nauczyciela starszych klas. Szybko znaleźliśmy wspólny język i poczuliśmy potrzebę bycia razem. Najpierw były randki, potem organizacja wspólnego życia w jego mieszkaniu, a później propozycja małżeństwa, którą z radością przyjęłam.
Oczywiście w mojej rodzinnej wsi szybko rozeszła się plotka, że planuję po raz drugi wyjść za mąż. I tu znów pojawił się Daniel. Najpierw zaczął wysyłać krótkie wiadomości, później zaczął pisać całe listy, że ja i nasza córka to jego świat, a ja rozbijam rodzinę. Dodatkowo zaczął spotykać się z córką znacznie częściej niż poprzednio.
Ostatnio próbuję nowej taktyki – zamawia dostawę kwiatów na adres mojego narzeczonego i na moje imię. Całe bukiety róż, nie żałuje ani pieniędzy, ani czasu, żeby przypominać o sobie.
Proszę go, żeby tego więcej nie robił, ale to nic nie daje. Staram się nie brać tych kwiatów, ale zostawiają je prosto pod drzwiami. Niedawno przyjechała moja mama i kiedy zobaczyła to, aż straciła oddech. Mówi „Wróć do męża, czy nie widzisz, że tak będzie lepiej dla wszystkich. On tak się stara”.
A ja po prostu nie wiem, co jej odpowiedzieć. Milcząco przesuwam wzrok na moją utykającą nogę i w myślach powtarzam „nie, za nic w świecie, nigdy”.