Gdy zmarł mój mąż, moja młodsza córka miała zaledwie dwanaście lat, a syn jest od niej starszy o trzy lata. Wychowywała ich sama, bo nigdy nie wyszłam za mąż ponownie. Rodzice oraz rodzina męża żyli w innym mieście, więc na pomoc nie liczyłam i musiałam sobie radzić w pojedynkę. Pracowałam na dwóch etatach i nocami szyłam ubrania na zamówienie by mieć na opłaty, jedzenie czy szkołę. Były to ciężkie czasy, ale jakoś je przetrwaliśmy.
Obecnie mieszkam sama w trzypokojowym mieszkaniu, dzieci mają swoje rodziny, swoje życie a ja nie miałam zamiaru być dla nich dodatkowym obciążeniem. Obecnie mam 69 lat, do 65 roku życia jakoś się trzymałam, ale potem wszystko poszło nie tak. Po badaniach w przychodni od razu trafiłam do szpitala. Serce już nie to, muszę je oszczędzać – powiedzieli lekarze.
Córka odwiedziła mnie wtedy tylko raz. Syn był w delegacji w innym mieście, ale przynajmniej zadzwonił. O synowej nawet nie wspomnę; nie zainteresowała się mną wcale, choć mieszka najbliżej szpitala.
Po wypisaniu ze szpitala, lekarze kazali mi odpoczywać, ale nie miałam do tego okazji. W weekend córka przyprowadziła swoje młodsze dzieci. Starszy wnuk już skończył szkołę, a bliźniaki mają po osiem lat. Kocham spędzać z nimi czas, ale obecnie jest mi ciężko, bo są bardzo wymagający. Po dwóch godzinach poprosiłam córkę, żeby je zabrała. Oburzyła się, bo właśnie robiła manicure i nie interesuje ją to czy mogę za nimi nadążyć.
Dwa tygodnie później znów trafiłam do szpitala, a zdrowie i siły opuszczają mnie z każdym dniem. Córka i syn mają swoje domy, ale tam nie ma dla mnie miejsca. Pewnego dnia skontaktowałam się z przyjaciółką, która mieszka z córką w domu na sąsiedniej ulicy. Kiedy jej wszystko opowiedziałam, od razu wysłała do mnie swoją córkę. Od tego dnia mam Wiktorię, która mi pomaga. Oddaję jej połowę mojej emerytury jako rekompensatę za gotowanie, sprzątanie czy dotrzymywanie towarzystwa. Wiktoria jest niepełnosprawna, więc nie ma szans na zatrudnienie w normalnej pracy, ale świetnie sobie radzi w obowiązkach domowych. W ten sposób pomagamy sobie nawzajem.
Kiedy dzieci się o tym dowiedziały, zaniepokoiły się. Nie, nie zaoferowały pomocy. Przyjechali sprawdzić, jak można wpłynąć na testament. Mój syn mnie poprosił o napisanie testamentu w terminie, bo ze zdrowiem u mnie krucho, a po mieszkaniu kręci się obca kobieta.
Żeby później nie było problemów…
Tak wychowałam swoje dzieci…
Nie mogę zrozumieć, jak moje własne dzieci mogą być tak zimne i obojętne. Wychowywałam je sama, dając im wszystko, co w mojej mocy, i teraz, kiedy najbardziej potrzebuję ich wsparcia, okazuje się, że dla nich jestem jedynie problemem do rozwiązania. Myślałam, że nauczyłam ich miłości i empatii, ale teraz zastanawiam się, czy gdzieś po drodze nie popełniłam błędu. Może to moja wina, że stali się tacy samolubni? Czuję, jakby wszystkie te lata poświęcenia i troski były nieważne. To dla mnie gorzka lekcja o tym, że nawet najbliżsi mogą cię zawieść.