Ja i mój mąż, Krzysztof, od początku małżeństwa mieszkaliśmy w stolicy, a wszyscy nasi bliscy i dalsi krewni często do nas przyjeżdżali. Po narodzinach mojej córki, Oliwki, jeszcze częściej zaczęli wpadać, zostawali na kilka godzin i wracali. Nikt nie myślał o tym, żeby zostać na noc, bo mamy tylko dwupokojowe mieszkanie i wszyscy rozumieją, że nie mamy wystarczająco miejsca dla wszystkich. Wszyscy to rozumieją, oprócz mojej teściowej, Joanny.
Mieszka ona kilka godzin jazdy od stolicy, więc może sobie pozwolić na przyjazd rano, spędzenie całego dnia u nas i powrót wieczorem. Jednak za każdym razem, gdy przyjeżdżała, zostawała u nas przynajmniej na tydzień. To było jeszcze zanim urodziła się nasza córka. Wtedy jakoś mogliśmy jej znaleźć miejsce, ale teraz jest to po prostu niemożliwe. Rozmawiamy z nią i pokazujemy jej wnuczkę przez wideo rozmowy. Kilkakrotnie sugerowała, że chce znowu przyjechać do nas na dwa tygodnie, dlatego zawsze argumentujemy, że na razie jest nam niewygodnie przyjmować gości.
Nie chodzi o to, że obawiamy się plotek czy czegokolwiek innego, ale po prostu naprawdę nie mamy warunków, by przyjmować gości na kilka dni. Tym bardziej, że charakter teściowej nie jest najlepszy i jeśli było trudno było ją znosić przed narodzinami córki, to teraz będzie jeszcze gorzej, bo jestem cały czas zajęta obowiązkami domowymi, które spadły na mnie. Nawet z tymi gośćmi, którzy przychodzą na kilka godzin, trudno mi spędzić czas, bo Krzysztof rano idzie do pracy, a ja nie wiem, czym dokładnie się zająć: siedzieć z dzieckiem, wykonywać obowiązki domowe czy zabawiać gości, żeby czuli się komfortowo. Kilka razy już próbowaliśmy wybić teściowej ten pomysł z głowy, podając swoje argumenty, ale ona wciąż nie odstępuje od tego pomysłu.
Rozumiem, że jest babcią i chce spotkać się ze swoją wnuczką, ale zrozumcie też mnie.