Kiedy byłam w siódmym miesiącu ciąży, zdecydowaliśmy się z mężem pojechać pociągiem do jego rodziny w innym mieście. Myślałam, że będzie to najlepsza podróż pociągiem w moim życiu, bo już dawno nie podróżowałam tym środkiem transportu. Ach, gdybym tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam. Specjalnie wybraliśmy dolne miejsca, ponieważ wiedziałam, że z moim brzuchem nie dostanę się na górne. Odłożyliśmy nasze rzeczy na wykupione miejsca, a wtedy do nas weszły matka z około 10-letnią córką. Powiedziały, że chcą się przebrać, więc mąż i ja kulturalnie wyszliśmy z przedziału.
Kiedy wróciliśmy, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Ta kobieta wrzuciła wszystkie nasze rzeczy na górną półkę i sama z córką usiadła na naszych miejscach. Widząc to, mój mąż najpierw próbował z nią kulturalnie porozmawiać, ale bez rezultatu. Wtedy postanowiłam się wtrącić, bo już nie mogłam się opanować. Powiedziałam, że mi ciężko chodzić, a na górne miejsce na pewno nie wejdę. I dodałam, że jej dziecko nie jest już takie małe, żeby spadło w nocy.
Kobieta odpowiedziała mi, że jeszcze nie dojrzałam, a już się biorę za rodzenie dzieci. Życzyła mojemu dziecku, żeby nie przychodziło na świat, a potem wyszła z przedziału krzycząc. Nie rozumiem, skąd tyle agresji u zwykłych ludzi? Dlaczego ta kobieta po prostu nie mogła kupić biletów na odpowiadające jej miejsca? Resztę podróży spędziliśmy w różnych przedziałach, ale i tak nie mogłam zasnąć, myśląc o tym, że złośliwych ludzi jest zbyt wiele dookoła nas.