Życie nigdy mnie nie oszczędzało. Miałem rodziców, chociaż z trudem można ich tak nazwać. Mama czasem poświęcała mi uwagę, ale naprawdę szczęśliwy byłem tylko wtedy, gdy przychodziła do nas babcia.
Chodziliśmy do parku, na wesołe miasteczko. Karmiliśmy kaczki na stawie i jedliśmy dużo słodkiej waty cukrowej. Kiedy babcia odeszła, moje życie straciło wszystkie barwy. Mama i tata pili, czasem zapominając, że potrzebuję czegoś do jedzenia, zostawiali mnie samego na kilka dni z domu.
Często prosiłem ich, żeby zostali, żeby mnie nie zostawiali. Rodzice jakby mnie nie widzieli i nie słyszeli. Później zrozumiałem, że każdy człowiek podejmuje swoje wybory. Tutaj byłem bezsilny, oni dokonali swojego wyboru. Jako mały chłopiec już wiedziałem, co to znaczy zarabiać na życie. Najpierw czekałem przy samochodach na podwórku i proponowałem umycie szyb lub nawet całego samochodu. Było wielu chętnych. Byłem szczęśliwy, bo mogłem sobie kupić jedzenie. Tak minął cały rok. Gdy skończyłem sześć lat, rodzice mieli moment oświecenia. Znowu znaleźli pracę i przestali pić.
Posłali mnie do szkoły, kupili mi nowe ubrania i przybory szkolne. Na jakiś czas staliśmy się normalną rodziną. Szczęście trwało około pół roku, a potem znowu wróciliśmy do starego scenariusza. Tym razem znalazłem pracę w kawiarni, rozdawałem ulotki. Dziecku w moim wieku nie można było wiele zlecić.
Czasami, gdy skończyłem wcześniej z ulotkami, szedłem do kuchni i myłem tam naczynia. Właścicielka kawiarni była starszą kobietą. Spotkała mnie sama na podwórku przy domu i zaproponowała mi pracę u niej. Miała na imię Marta, nie miała dzieci, mąż zmarł w młodym wieku i nigdy nie wyszła już za mąż. Traktowała mnie jak swojego własnego syna. Pomagała mi w nauce po szkole. Zawsze powtarzała: „Ważne jest, aby włożyć więcej wiedzy do swojej głowy. Nie będziesz jej nosić na plecach.” Z wiekiem zrozumiałem jej słowa.
Płaciła mi więcej, niż mogłem oczekiwać. Często dawała mi jedzenie. Tak upłynęły lata. Gdy skończyłem szkołę, Marta przyszła na moją uroczystość zakończenia. Postrzegałem ją już jako bliską osobę. I nie tylko ja. Nawet nauczyciele rozmawiali z nią jak z moją matką. Czasami bardzo mi było z tego powodu przykro. Kiedy staliśmy na holu, rodzice moich kolegów podchodzili do niej, witając się z nią i obejmując.
Nie wytrzymałem i po prostu wyszedłem stamtąd. Marta mnie znalazła. Wtedy powiedziała mi słowa, które dały mi siłę na całe życie. „Znam cię od dziecka. Stałeś się dla mnie jak własny syn. Jesteś bardzo silnym chłopcem.
Prawdopodobnie najsilniejszym ze wszystkich, których znam. Niestety, los dał ci takie trudne życie. Ale nie dostajemy na swojej drodze tego, czego nie jesteśmy w stanie udżwignąć. Jesteś przykładem, jak nie należy żyć. Dlatego gdy nadejdzie czas, aby założyć swoją rodzinę, nie zapomnij o wszystkim, przez co sam przeszedłeś.
Daj swoim dzieciom i żonie wszystko, czego ty nie miałeś. Szczęście można osiągnąć nie tylko od kogoś, ale także samodzielnie stworzyć. I najważniejsze, pamiętaj, co by się nie stało, jestem zawsze obok.” Objąłem Martę. Wydawała mi się tak bliska. Prawdopodobnie gdybyśmy wtedy się nie spotkali, gdyby przez wszystkie lata nie kierowała mną, skończyłbym tak samo jak moi rodzice. Zmarnowałbym życie i narzekał na swój los.
„Dziękuję… Zmieniłaś moje życie… Nawet nie wiem, kim bym był bez ciebie.”