Kilka dni ciężko mi było na sercu, nie rozumiałam, co się ze mną dzieje, a w mojej głowie pojawiały się złe myśli. Wtedy zadzwoniła do mnie narzeczona mojego syna, Anna:
– Twój syn zaginął, nie wiadomo gdzie jest. Prawdopodobnie jest w jakimś więzieniu. Już go nie ma w domu od dwóch dni – powiedziała Anna.
– Zadzwoń do jego przyjaciół, do pracy… – odpowiedziałam.
– Dzwoniłam wszędzie, nikt nic nie słyszał. Na pewno jest w więzieniu – dodała Anna.
– To zadzwoń do szpitali, idź napisać ogłoszenie – doradziłam.
Wieczorem Anna ponownie zadzwoniła:
– Przyjaciele Szymona znaleźli go w szpitalu, jest w stanie śpiączki.
Anna powiedziała, że ktoś go okradł, zabrano mu paszport, wszystkie pieniądze i telefon.
Szymon leżał w szpitalu przez pół roku, rehabilitacja była dla niego trudna, nawet chodzenie sprawiało mu trudności, poruszał się tylko na wózku, a Anna miała małe dziecko na rękach, musiała pracować i jednocześnie opiekować się mężem.
Po wypisaniu Szymona, Anna poprosiła go, aby przeprowadził się do nas. W końcu jest to wieś, świeże powietrze, świeże produkty, szybciej wróci do zdrowia. My, wraz z przyjaciółmi, przygotowaliśmy pokój dla syna i przewieźliśmy go tam. Jednak Anna jakimś sposobem zniknęła. Na początku jeszcze dzwoniła, pytała o samopoczucie Szymona, a teraz już nie dzwoni, nie przychodzi.
Tak minęło kilka miesięcy, Syn zaczął chodzić o kulach. Nagle Anna się pojawiła i powiedziała, że odchodzi do innego mężczyzny. Szymonowi ciężko było przyjąć taką wiadomość, zaczął widywać syna rzadko. Ale żeby zagłuszyć swoje cierpienie, Szymon zaczął pracować u nas na wsi. Ojczyzna go uleczyła, teraz może samodzielnie chodzić.
Po pół roku zadzwoniła Anna. Poprosiła Szymona, żeby zabrał ich syna do siebie. Okazało się, że jest w ciąży z nowym mężczyzną i ten nie chce, żeby jej pierwsze dziecko przeszkadzało w życiu rodziny – potrzebowała pomocy. My z Szymkiem byliśmy bardzo szczęśliwi, że teraz dziecko będzie z nami.