Jestem wdowcem od wielu lat. Samotnie wychowałem dwóch synów, których matka osierociła, gdy jeden miał dwanaście a drugi piętnaście lat. Przez cały okres ich dorastania musiałem radzić sobie sam, gdyż nie posiadam żadnej innej rodziny. Kiedy obaj ukończyli już szkołę miałem nadzieję, że wreszcie się usamodzielnią a ja nacieszę się samotnością.
Sześć lat temu starszy syn przyprowadził do domu swoją dziewczynę i oświadczył:
– Tato, to jest Marta. Chcemy się pobrać. Niestety nie będziemy mieli gdzie mieszkać. możemy na trochę zostać u ciebie?
Do tej pory chłopcy zajmowali jeden pokój a ja drugi. Kiedy pojawiła się Marta musiałem zamieszkać z drugim synem. Po jakimś czasie zacząłem się niecierpliwić i delikatnie napomykać, żeby wynajęli sobie jakieś mieszkanie.
– Nie mamy pieniędzy, staramy się zbierać na mieszkanie ale Marta jest w ciąży, więc to trochę potrwa. Jesteś moim ojcem, musisz nam pomóc!
Młodszy syn, Daniel, też zaczynał być zmęczony sytuacją. Denerwowało go, że w domu ciągle jest ciasno, głośno i w dodatku musi sprzątać po wszystkich.
– Kto zostawił naczynia w zlewie?! – dopiero co wszystko wymyłem!
– Marta, posprzątaj po sobie, ja rano sprzątałem po wszystkich!
Kłótniom nie było końca, zwłaszcza później, jak na świat przyszła Zosia.
I tak to trwało. Próbowałem łagodzić spory ale szczerze mówiąc sam już byłem tym wszystkim zmęczony. Awantury trwały w najlepsze. O śmieci, o zabawki, o pranie, ciągnęło się to w nieskończoność. Młodzi mieszkali u mnie już ponad trzy lata i nadal nie było widać, by mieli zamiar pójść na swoje. Do mieszkania prawie się nie dokładali, od czasu do czasu dali jakieś pieniądze ale poza tym nic ich nie obchodziło.
Moja cierpliwość była na wykończeniu. Czara przelała się tego dnia, kiedy wróciłem z pracy do domu i zastałem Daniela siedzącego w kuchni z jakąś dziewczyną.
-Tato, to jest Dorota. Mieszka poza miastem ale wkrótce zamierzamy się pobrać, więc na razie zamieszka u nas.
– Gdzie? – zapytałem.
– Cóż…tutaj – zatoczył ręką koło – …wkrótce pojawi się na świecie dziecko.
– Chcesz mieszkać z rodziną w kuchni? – zapytałem, starając się zachować spokój.
– Jeżeli nie będziemy mieć wyjścia – odparła Dorota a syn spojrzał na mnie z taką miną, że widać było, iż to raczej ja miałbym wylądować w tej kuchni.
I w końcu miara się przebrała. Nie wytrzymałem, przyznaję ze wstydem.
– Macie wszyscy miesiąc na znalezienie sobie mieszkania.
Oburzeniu nie było końca. Nie będę nawet powtarzał tego, co usłyszałem od swoich synów.
Oświadczyłem im, że jeżeli nie zaczną czegoś szukać to sprzedam mieszkanie. Powiedziałem, że jestem już zmęczony: kłótniami, sprzątaniem po wszystkich, martwieniem się czy wystarczy pieniędzy na wszystko. Spełniłem swój obowiązek: wychowałem synów i umożliwiłem im edukację. Teraz chcę mieć święty spokój.
– Nigdy więcej nie zobaczysz wnuka! Wyrzucasz nas z domu, więc na starość zostaniesz całkiem sam. Nikt z nas ci nie pomoże!
I tak się stało. Nikt z nich się do mnie nie odzywa. Ale wiecie co? Gdy w końcu zamknęły się za nimi drzwi, stałem się najszczęśliwszym z ludzi. Zastanawiam się tylko czasami czy któryś z moich synów na starość nie skończy mieszkając w kuchni.