Ostatnio zdałem sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy – że w tym życiu nikt tak naprawdę nas nie potrzebuje. Jedynie dzieci potrzebują swoich matek, a tak poza tym nie ma żadnej pewnej międzyludzkiej więzi.
Nigdy nie byłem tak naprawdę szczęśliwy, ponieważ zawsze się czułem samotny, a nawet sam. Nieustannie goniłem za upiornym szczęściem w postaci mieszkania i samochodu, dlatego dużo pracowałem na dwóch etatach. Zaoszczędziłem pewną kwotę pieniędzy i kupiłem najpierw mieszkanie, a potem samochód.
Wtedy jeszcze zaczęła się mną interesować pewna kobieta, którą postanowiłem poślubić mimo, że nigdy jej nie kochałem, ale czułem się przy niej bezpiecznie i komfortowo. Była ode mnie młodsza o cztery lata, chociaż ta różnica nie była wcale zauważalna czy wyczuwalna. Żyliśmy w moim mieszkaniu. Pochodziła ze wsi, nie miała własnego lokum w mieście. Długo nie mieliśmy dzieci, a potem na świat przyszedł nasz synek. Wtedy między nami zaczęły się pierwsze kłótnie. Żona mówiła, że ciężko jej tam żyć – dziecko ciągle płacze, musi wszystko robić w domu sama, a ja ciągle nie mam na nic nastroju i tylko pracuję.
To nie były jednak tylko słowa – pewnego dnia spakowała swoje rzeczy i zagroziła odejściem. Powiedziałem, żeby tego potem tylko nie pożałowała, bo odwrotu nie będzie. To jakby na nią podziałało, uspokoiło ją i została w domu. Przez prawie miesiąc było normalnie, ale potem znowu zaczęła straszyć, że odejdzie. Wtedy mnie już puściły nerwy i kiedy brała pewnego razu kąpiel, spakowałem wszystkie jej rzeczy do toreb i wystawiłem pod drzwi. Była zszokowana. Wyrzuciłem ją za drzwi i powiedziałem, żeby zastanowiła się nad swoim postępowaniem, a potem z balkonu wyrzuciłem jej rzeczy. To był niesamowity widok. Wszyscy sąsiedzi byli zaskoczeni, ale mnie to nie obchodzi. Nigdy jej nie kochałem, tylko tolerowałem, ale ostatnio przesadzała. Mieszkała w moim mieszkaniu i nie zarabiała, więc powinna się uspokoić. Teraz niech szuka szczęścia gdzieś indziej.