Pobraliśmy się z Wiktorem rok temu. Zamieszkaliśmy w mojej kawalerce – małej, ale przytulnej. Pracowałam wtedy w bardzo dobrej firmie i otrzymywałam dobre wynagrodzenie. Pięłam się po szczeblach kariery i powiedziałam mężowi, że nie chcę jeszcze dziecka, bo to związane byłoby z pójściem na urlop macierzyński. Najpierw chciałam zrobić karierę i odłożyć pieniądze, aby móc kupić większe mieszkanie. Potem dopiero można myśleć o dzieciach. Wiktor zgodził się z moim podejściem i uważał, że także lepiej będzie poczekać z powołaniem na świat potomka. Jedynym minusem mojej pracy było to, że często wyjeżdżałam w podróże służbowe i czasami nie było mnie w domu 4, a nawet i 5 dni! Kiedy wracałam z ostatnich podróży służbowych zaczęłam zauważać, że coś dziwnego działo się w moim mieszkaniu – prawdziwa gospodyni zawsze to wyczuje. Garnki stały w innym miejscu, a inne rzeczy były poukładane w jakiś dziwny, niepodobny do mnie sposób.
Mój Wiktor w ogóle nie umie gotować, dlatego kiedy wyjeżdżałam na delegacje, zostawiałam mu ugotowane jedzenie na parę dni zapakowane w pojemniki, które wystarczyło włożyć do mikrofalówki i odgrzać. Od kilku moich powrotów zauważyłam, że garnki były używane, a patelnia suszyła się obok zlewu. W dodatku jedzenie, które wcześniej ugotowałam stało w lodówce nieotwarte – nie ma możliwości, aby przez te kilka dni nic nie jadł.
– Może ma kogoś? – zastanawiała koleżanka, z którą podzieliłam się swoimi wątpliwościami – Ty wyjeżdżasz, a on ją do Was przyprowadza i spędzają sobie czas w Waszym rodzinnym gnieździe?
Ta myśl wydawała mi się taka okropna, że nie chciałam w to wierzyć, tym bardziej, że nie było żadnych znaków: nie znalazłam żadnych podejrzanych połączeń czy SMS-ów, zmiany haseł do laptopa czy telefonu. Postanowiłam jednak to sprawdzić.
Kiedy wybierałam się na kolejną podróż służbową powiedziałam mężowi, że że wrócę w piątek wieczorem, chociaż wiedziałam, że przyjadę w czwartek. Specjalnie wzięłam bilety na pociąg zaraz po ostatnim spotkaniu biznesowym, żeby przyjechać już praktycznie przed snem. Otworzyłam drzwi swoim kluczem i weszłam po cichu. Po mieszkaniu unosił się zapach świeżo upieczonego ciasta, a w kuchni słychać było kobiecy głos.
Weszłam tam szybko. Mój mąż był bardzo zaskoczony moją obecnością.
– Oj, już wróciłaś – a naprzeciwko niego przy stole siedziała w piżamie i z papilotami we włosach mama mojego Krystiana. Okazuje się, że mama tak bardzo martwiła się o swojego synka, że gdy tylko drzwi się za mną zamykały, ona już u niego była. Gotowała mu żurek, piekła ciasta i zostawała na noc. Koleżanka wtedy powiedziała mi, żebym się zatem cieszyła, ale nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. Nikt mi o tym nie powiedział i nie rozumiem, dlatego?
– A co tutaj jest do mówienia? – tłumaczył Krystian – mama przychodzi, gdy nie ma Cię w domu, więc nie denerwuje Cię, nie ingeruje w nasze sprawy.
Niby się nie wtrąca, ale to moje mieszkanie, a jego mama zagląda w każdy kąt, grzebie w szafie i szufladach, jakby była u siebie. Czy to normalne?