Mam dwójkę dzieci, które obecnie są już dorosłe, mam już nawet wnuki. Mam świetne relacje z zięciem, a z synową na szczęście nie dochodzi między nami do kłótni.
Na wstępie powiem, że mam silniejszą relację z córką i moim zięciem. Krzysiu jest takim pociesznym mężczyzną, który i pomoże w domu, i rozbawi, no ideał. W dodatku ogromnie szanuje moją córkę. Czasami aż sama sie dziwię, że trafił jej się tak cudowny mężczyzna!
Kiedy jednak mój syn się żenił, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, ponieważ nie lubiłam od początku jego wybranki i tyle. Na wiele sposobów próbowałam go przekonać do zmiany decyzji, nawet mu groziłam, że go po prostu wydziedziczę, jednak to wszystko na nic – i tak ją wybrał. Powtarzał tylko, że ją kocha i nie może bez niej żyć. Ta dziewczyna jest mułzumanką. Kobieta innej wiary, wyobrażasz sobie? Przecież jesteśmy katolikami! To było dla mnie niedopuszczalne!
Jest wyrozumiałą, tolerancyjną i dobrą osobą, miłą kobietą. Widać też, że jest zakochana po uszy w moim synu. Mimo tych wszystkich okoliczności nie potrafię jej zaakceptować. Nigdy nie dochodzi między nami do żadnych kłótni, rozmawiamy ze sobą normalnie, ale dla mnie jest zupełnie obcą osobą.
To jednak nie jest największy problem, a to, że mój stosunek do synowej odbija się na moich wnukach, ponieważ z nimi też nie mogę nawiązać takiego kontaktu i więzi, jaki jest między babcią a wnukami. Oczywiście nie traktuję lepiej wnuków ze strony mojej córki, ponieważ wszystkie swoje wnuki odwiedzam regularnie, daję im te same prezenty i zapraszam do siebie, jednak kiedy obejmuję dzieci mojego syna, to nie ma we mnie żadnych emocji.
Rozpieszczam je, przytulam, ale nie są dla mnie jak wnuki, a jak dzieciaki z sąsiedztwa, które spotkałam idące z sąsiadką pod blokiem. Wiem, że to okropne, ale nie potrafię na to nic poradzić. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, jak mogłabym zacząć je kochać.