Ostatnio odwiedziła mnie moja sąsiadka, Aneta. Aneta ma niespełna 2-letnią córeczkę, która była świetną towarzyszką zabaw dla mojego 2,5-letniego synka. Kiedy nasze pociechy się bawiły, my piłyśmy kawę i plotkowałyśmy.
Tym razem zaczęłyśmy rozmawiać na dość nietypowy temat. Wszystko zaczęło się od tego, że pochwaliłam się sąsiadce tym, iż udało mi sie zdobyć miejsce dla synka w publicznym żłobku. Z jednej strony cieszyłam się z tego, bo syn uwielbia bawić się z innymi dziećmi, z drugiej strony jak do tej pory spędzał większość czasu ze mną, mężem czy swoimi dziadkami, czyli samymi dorosłymi, więc nie wiedziałam, jak tak się zaaklimatyzuje.
Sąsiadka słysząc moje obawy popukała się w czoło i powiedziała, że dobrze, iż Michałek niebawem pójdzie do przedszkola, bo od dawna żyję już tylko macierzyństwem, więc w końcu trochę czasu dla siebie dobrze mi zrobi. Aneta powiedziała także, że nawet trochę mi zazdrości, bo jej córeczka jest na liście oczekując do żłobka, a w związku z tym, że jest na końcu tej listy, to być może prędzej pójdzie do przedszkola, niż żłobka.
Nie rozumiałam, dlaczego tak się z tym spieszy. Kilka razy już mi mówiła, że nie zamierza wracać do pracy, zanim Julia skończy 10 lat. Jej mąż zresztą bardzo dobrze zarabiał, więc w ogóle nie musiała nigdy wracać do pracy. Zapytałam ją o to i okazało się, że od początku liczyła na to, że jej matka będzie opiekowała się wnuczką. Chciała się jeszcze bawić i odpoczywać, a nie siedzieć ciągle w pieluchach. Nie uwzgledniła jednak tego, że jej matka wciąż sobie dorabia i jest dość schorowaną kobietą.
– Dostaje 1500 emerytury, więc ciągle sobie dorabia, bo inaczej nie byłoby jej stać na leki, a zażywa ich wiele: i na serce, i na stawy, i na nadciśnienie. Szkoda, że to tak wygląda, bo myślałam, że ona będzie zajmowała się Julką, a ja bym trochę mogła jeszcze pokorzystać z życia, bo tak to młodość mija mi w pieluchach i z wrzeszczącym dzieciakiem na ręku. Ech, jaka wielka szkoda… – mówiła rozgoryczona Aneta.
Jej matka też jest bardzo zatwardziała w swoich poglądach. Zanim jeszcze wnuczka pojawiła się na świecie, to zapowiedziała, że nie będzie spędzała z nią za dużo czasu, bo nie chce zostać darmową niańką. Poza tym ona już była matką i nie zamierza znowu się w bawić w pieluchy, tym bardziej, że nikomu nic nie jest winna.
W związku z tymi kategorycznymi odmowami matki, marzeniem Anety stało się zapisanie dziecka do żłobka, a następnie do przedszkola.
Szczerze mówiąc, to po tej rozmowie trochę zmieniłam zdanie na jej temat, ponieważ kiedy to mówiła, miałam wrażenie, że ma już dość swojej córki. Może skoro tak jej przeszkadza, to niech odda ją domu dziecka? Jaka to będzie dla niej różnica, skoro i tak się nie chce nią zajmować, a przede wszystkim ją wychowywać?
Długo się nad tym zastanawiałam i przypomniałam sobie, jak wyglądało moje dzieciństwo. Bardzo nie lubiłam chodzić do przedszkola, a z kolei kiedy opiekowała sie mną babcia lub dziadek, dość szybko się nudziłam i kaprysiłam. Wolałam spędzac czas przy mamie i tacie, nawet, jeśli zajmowali się swoimi sprawami, to lubiłam ich obserwować.
Współczesny świat zwariował i już nigdy nie będzie taki sam. Matki teraz nie chcą zajmować się swoimi dziećmi, a babcie chcą przeżywać drugą młodość bez wnuków. Najwyraźniej jestem staromodna, bo nigdy tak nie będę postępować.