Bardzo imponujący, mierzący niemal dwa metry, przyszły dziadek nie wszedł na salę porodową, jak powinien, tylko biegał w nerwach pod budynkiem szpitala z kolegą anestezjologiem, od czasu do czasu rozgrzewając się i rozładowując stres herbatą z termosu. I tak przez sześć godzin z rzędu.
Musiałam się martwić zarówno o przebieg porodu, jak i o stan dziadka, który mocno przeżywał pierwsze dziecko swojej córki. Musiałam też dzwonić do niego co godzinę, bo inaczej on dzwonił do mnie oba numery, mówiąc:
„Rozumiem, rozpraszam cię, ale nie mogę nic na to poradzić!”.
Postanawiając zająć go czymś, poprosiłam, aby poszedł do domu i przygotował dietetyczny posiłek dla przyszłej mamy, bo ja po porodzie byłam bardzo głodna. Oczywiście jedzenie ugotowała babcia, a mój znajomy chirurg, już z drugim termosem herbaty, dalej chodził pod szpitalem położniczym, cały w nerwach.
Wreszcie na świat przyszedł długo wyczekiwany wnuk! Szczęśliwie zarumieniony dziadek, z maską przewieszoną przez jedno ucho i peleryną założoną na plecy, wpadł jak wiatr na oddział z ogromną torbą jedzenia. Pośpiesznie podał torbę córce, po czym wziął wnuka w ramiona, trzymał go mocno, płacząc i szepcząc wprost do różowego ucha, jeszcze mokrego po porodzie dziecka: „Martwiliśmy się o twoją matkę, przygotowaliśmy jej trzy słoiki rosołu i kotlety, ale dziadek… Dziadek martwił się o ciebie, mój drogi! Dziadek czekał na ciebie! Czekał na ciebie bardziej niż ktokolwiek inny i myślał tylko o tobie! I wreszcie jesteś!”
Wtedy wyciągnął z kieszeni… ogromnego czekoladowego króliczka!
Nie muszę dodawać, że przez kolejne trzy dni dzielnie walczyłam, aby zjeść tego króliczka, bo przecież wnuk nie może jeszcze jeść takich rzeczy, a przecież nie wypada obrażać uczuć dziadka…