Kiedy mój chłopak i ja pobraliśmy się, kupiliśmy na kredyt kawalerkę. Potem urodził się nasz syn i postanowiliśmy wybudować dom, bo w mieszkaniu nie było zbyt dużo miejsca. Kupiliśmy działkę i rozpoczęliśmy budowę. Nie było mowy o żadnych wakacjach – wszystkie pieniądze szły na budowę, ale oszczędności starczyło nam na wylanie fundamentów i zakup materiałów na postawienie ścian.
Wtedy teściowa nam pomogła, sprzedała dom po babci i dała nam część pieniędzy. Wstawiliśmy okna i drzwi, starczyło też na położenie dachu. budynek już wyglądał jak dom, ale nie dało się tam mieszkać. Wciąż zbieraliśmy pieniądze na jego wykończenie. W międzyczasie urodziła się nam córka. Z zaoszczędzonych pieniędzy zrobiliśmy niezbędne minimum jeśli chodzi o prace wykończeniowe i wprowadziliśmy się do domu. Podłogi wyłożyliśmy najtańszymi panelami, a ściany były pomalowane białą farbą. Mimo wszystko byliśmy szczęśliwi. Meble kupiliśmy za pieniądze ze sprzedaży mieszkania.
Moi rodzice zaoferowali, że zapłacą za elewację, nie odmówiliśmy przyjęcia pomocy. I wtedy się zaczęło… Zaczęli nam wypominać, że gdyby nie oni, to nie udałoby nam się postawić domu. Zaczęli zapraszać do nas swoich gości i opowiadać im czego to oni tutaj nie kupili. Codziennie po pracy widywałam obcych ludzi na swoim podwórku. Rodzice oprowadzali ich też po domu.
My piliśmy herbatę w kuchni, a na zewnątrz chodzili obcy ludzie. Zaczęło nas to już denerwować. Mało brakło, a skończyłoby się skandalem! Zmieniliśmy zamki w domu i w furtce, ale rodzicom nie daliśmy zapasowego kompletu kluczy. Może to radyklane rozwiązanie, ale nie mieliśmy wyjścia, chcemy mieć prywatność w swoim domu. To nasze prawo, prawda? Teraz wracamy z pracy cieszyć się nowym domem i swoim towarzystwem, a nie oglądać obcych ludzi.