Krewni mojego męża uparcie zapraszali nas do siebie. Pewnego weekendu, kiedy deszcz na zewnątrz pokrzyżował wszystkie inne plany, zadzwoniliśmy, aby sprawdzić, jak sobie radzą i otrzymaliśmy kolejne zaproszenie. Tym razem nie odmówiliśmy.
W sobotę pojechaliśmy odwiedzić Anię, kuzynkę mojego męża, która jest zamężna z Pawłem. Mieszkają w dużym domu wraz z dwójką dzieci, więc zabraliśmy naszą córkę i wpadliśmy w odwiedziny.
W tym roku bardzo obrodziła nam jabłoń, więc upiekłam szarlotkę, dodatkowo kupiliśmy ser, wino, ciastka i sok.
Już wcześniej przychodziliśmy do nich z prezentami i zawsze były one dobrze przyjmowane, ale tym razem Ania wzięła jedzenie i powiedziała:
– Nie będziemy jeść twojego ciasta i jedzenia, które przyniosłaś, podam smaczny posiłek.
Pomimo tego Paweł schował całe przyniesione jedzenie do lodówki.
Stół był nakryty w bardzo nietypowy sposób: gospodarze zastąpili pieczywo serem tofu, a kiełbasę dziwnymi pasztetami. Gospodyni zaznaczyła, że każda z prezentowanych potraw jest skarbnicą witamin i składników odżywczych. Nie rozumiałam, z czego zrobiona jest większość potraw, wszystkie były dla mnie takie same i miały bardzo nieprzyjemny smak.
Jako danie gorące podano nam duszone warzywa, choć podstawą była zwykła kapusta. Na deser były domowe słodycze, bez czekolady, ale z orzechami i suszonymi owocami. Byłabym bardziej zadowolona, gdyby zaproponowano nam przyniesione przez nas eklerki.
Ania i Paweł tłumaczyli swoje dziwne menu tym, że są na diecie, ponieważ nie tylko oni, ale także dzieci przybrały ostatnio na wadze. Cała rodzina zmieniła sposób odżywiania. Rozumiem ich decyzję, ale nie mogę pojąć dlaczego zdecydowali się również na przymusowe przekonanie nas do takiej żywności…
Nie poinformowali nas o zmianie diety, więc przywieźliśmy zwykłe jedzenie, do którego przywykliśmy. Skoro oni nie jedzą takich rzeczy, to dlaczego nie mogli zaproponować, żebyśmy my się częstowali? Nie jesteśmy przecież na diecie. Uważam, że jeśli zapraszasz gości, powinieneś ich poczęstować zwykłym jedzeniem.