Nie mam męża ani bliskich krewnych, syn jest moją jedyną rodziną. Mamy tylko siebie. Zawsze mówiłam Marcinowi, że będę go wspierać i pomagać mu w każdej sytuacji. Zrobię wszystko dla jego szczęścia i dobrego samopoczucia.
Nigdy nie opuściłam żadnego ważnego wydarzenia w życiu mojego syna. Podjęłam pracę na pół etatu, gdy Marcin miał trudności w nauce i starałam się dawać mu prezenty, których najbardziej pragnął. Oczywiście z tego powodu musiałam pójść na wiele kompromisów, ale nigdy tego nie żałowałam. Mój syn nigdy sam o nic mnie nie prosił, zawsze starał się mi we wszystkim pomagać i był po prostu dobrym chłopcem, a ja chciałam zobaczyć, jak jego oczy błyszczą ze szczęścia.
Po ukończeniu szkoły Marcin zaczął rozwijać swoją karierę zawodową, a nieco później poznał dziewczynę. Zaledwie sześć miesięcy później poprosił Olę o rękę. Rodzice panny młodej zdecydowali, że uroczystość będziemy obchodzić skromnie, w małym gronie rodzinnym. Zauważyłam, że dzieci się denerwują. Oczywiście każda dziewczyna chce mieć huczne wesele, piękną suknię i całą resztę.
Wtedy właśnie podjęłam decyzję, że to ja wezmę na siebie odpowiedzialność za tę uroczystość. Ja nie miałam ślubu, więc niech chociaż mój syn ma wspomnienia na całe życie. Rodzice panny młodej powiedzieli mi, że to głupie, ale nie przeszkodziło im to w podjęciu się organizacji wesela na mój koszt. Sprzeczali się o lokalizację, prestiż restauracji i o wszystko inne. Patrzyłem z boku, jak moje pieniądze powoli znikają.
Mój syn był zakłopotany, ale mimo to cieszył się, że miał taką uroczystość. Jedynym rozczarowaniem było to, że z naszej strony przyszło tylko 15 gości, a panna młoda zaprosiła 40. Za wszystko zapłaciłam sama, a teściowie mojego syna kupili dzieciom jakiś tani prezent.
Marcin i Ola mieszkali razem z teściami przez dwa lata, po ślubie wzięli kredyt hipoteczny na mieszkanie, aby mogli wreszcie zamieszkać sami. Widać było, że w ich małżeństwie coś się zepsuło, cały czas się kłócili. Ola w końcu zabrała psa i wrócił do rodziców.
A ja nadal spłacam kredyt za ślub. Wraz z pandemią pojawiły się problemy w pracy, a kary za opóźnienia w płatnościach zaczęły narastać. Nie powiedziałam o tym Marcinowi, bo sam ma spore długi.
Postanowiłem pójść do jego teściów, powiedziałem im, że większość pieniędzy poszła na ich gości i poprosiłam ich o pomoc w spłacie kredytu. Spojrzeli na mnie jak na wariatkę i przypomnieli mi, że nie chcieli mieć wielkiego przyjęcia i że to tylko moja zachcianka. Chciałam jednak, aby nasze dzieci dobrze się bawiły. Wiem, że to była moja wina, ale czy im na prawdę nie wstyd tak mówić?