Szyte przeze mnie sukienki przywiozłam bezpośrednio pod blok, gdzie mieszkają te dzieci, a ich matki musiały tylko wyjść przed klatkę schodową.
Pierwsza mama szybko spojrzała na zawartość paczki, podziękowała sucho, odwróciła się i wróciła do mieszkania.
Zaskoczyło mnie takie podejście, więc kiedy następna mama wyjęła sukienkę to aż bałam się, jaka będzie jej reakcja. Kiedy jednak zobaczyła, jaka jest piękna to uśmiechnęła się i powiedziała „ale słodkie wdzianko”, chociaż muszę przyznać, że nie brzmiało to jakoś szczególnie szczerze. Jeśli jednak porównać to z zachowaniem pierwszej kobiety, to i tak było ono dużo milsze.
Trzecia po wyjęciu sukienki z reklamówki gorączkowo zaczęła szukać metki, aż w końcu zapytała: „Ta sukienka jest markowa?”. Kiedy odpowiedziałam, że sama ją uszyłam specjalnie dla jej córki, to głosem pełnym rozczarowania powiedziała: “aha, rozumiem”.
Ostatnia matka zdecydowanie nie była zadowolona z prezentu i nawet tego nie ukrywała, a wręcz przeciwnie – bardzo wyraźnie pokazywała swoją irytację. Tym razem nie mogłam już się powstrzymać i zapytałam, co się jej tak dokładnie nie podoba: krój, kolor czy może jeszcze coś innego?
Spojrzała mi wtedy w oczy i ze złością wyrzuciła:
„Lepiej zamiast szmat dać pieniądze. Nie potrzebujemy tego, wezmę tę sukienkę tylko dlatego, że potem fundacja może nam czegoś odmówić”.
Moja cierpliwość wtedy się skończyła. Przestałam współpracować z fundacją, chociaż kobieta która ją prowadziła jest bardzo fajna i podobał jej się mój pomysł tym bardziej, że wszystko robiłam za swoje pieniądze.