Pewnego dnia w sklepie osiedlowym byłem świadkiem rozmowy właściciela sklepu z chudym nastolatkiem. Chłopiec ubrany był w znoszone, ale czyste ubrania. Stał i wpatrywał się w słoik dżemu malinowego.
– Hej, Franek, jak się masz? – zagadnął go ekspedient.
– Dziękuję, dobrze, proszę pana… – odpowiedział niepewnie chłopiec.
– Jak mama się czuje? Wróciła już do pracy?
– Nie, wciąż leży w domu.
– Chciałeś kupić dżem?
– Nie, tak tylko patrzę. Mama bardzo lubi dżem malinowy, ale nie mamy teraz na niego pieniędzy.
– Jakoś się dogadamy. – mówiąc to, właściciel sklepu mrugnął okiem – sprzedaj mi swoją bransoletkę, chyba sam ją zrobiłeś?
Na nadgarstku chłopca znajdowała się prowizoryczna bransoletka spleciona z kolorowych rzemyków.
-Tak, proszę pana, ale będzie na pana za mała.
– Kupię ją dla mojego siostrzeńca. Zgoda?
– Raczej ta bransoletka nie da mi takiej sumy, żeby wystarczyło na dżem.
-Jak to? Przecież dużo czasu poświęciłeś na wykonanie tak skomplikowanych wzorów!
– Tak, siedziałem nad nią przez trzy wieczory. – chłopiec był z siebie wyraźnie dumny.
– Więc jesteśmy dogadani? Bransoletka jest moja, a dżem jest twój. A raczej twój i twojej mamy. – powiedział mężczyzna i podał chłopcu rękę.
– Dziękuję, to bardzo miłe! – nastolatek wyraźnie się rozchmurzył. Zadowolony i uśmiechnięty, chwycił słoik dżemu, zdjął bransoletkę z ręki i podał ją właścicielowi sklepu.
Przy kasie siedziała jego żona i uśmiechała się, słuchając tej rozmowy. Dostrzegając moje zaskoczone spojrzenie, zwróciła się do mnie:
– Przychodzi do nas jeszcze kilku takich nastolatków. Ich rodziny są na tyle biedne, że kupują tylko podstawowe produkty, ale Jan stara się im pomóc i handluje z chłopcami, czym tylko się da. Kiedyś nawet poprosił o sprzedaż procy, a zapłacił pętem dobrej kiełbasy.
Wyszedłem ze sklepu zaszokowany tą sceną i życzliwością sprzedawcy. Zapamiętałem tego człowieka, jako osobę dość skąpą, ważącą każdy produkt dokładnie, żeby zgadzało się co do grama. Nigdy nie pomyślałbym, że będzie w stanie pomagać rodzinom w ten sposób.
Sklep Jana był bardzo popularny na naszym osiedlu. Jan i jego żona posyłali uśmiechy wszystkim klientom i interesowali się ich sprawami. Oni zawsze byli w nastroju i sprawnie wszystkich obsługiwali.
Po 20 latach Jan zmarł. Na pogrzeb przyszło bardzo wielu ludzi. Wśród nich w oczy rzucało się trzech żołnierzy, którzy stali osobno. Po pochówku podeszli do wdowy, skłonili się i przekazali wyrazy współczucia.
To byli chłopcy, których przed laty wspierał mężczyzna. Kiedy żegnałem zmarłego, na trumnie dostrzegłem gadżety dla dzieci, w tym tę bransoletkę ręcznie zrobioną, która została wymieniona na słoik dżemu malinowego. Jan wiedział, że z tych chłopców wyrosną wspaniali ludzie, a być może swoimi działaniami przyczynił się do tego.