Kiedy skończyłam 41 lat, mój mąż oznajmił, że chce podarować mi wolność. Nie od razu zrozumiałam, co ma na myśli. Choć nie zdradził mnie fizycznie, uważam to za zdradę! Nigdy nie przypuszczałam, że mąż będzie w stanie mi to zrobić.
Byłam pewna, że nasza rodzina jest silna i przetrwa wszystkie przeciwności. Myślałam, że będziemy żyć razem długo i szczęśliwie. Myliłam się.
W skrócie:
Poznaliśmy się, wzięliśmy ślub, urodziłam dwóch synów, wychowywaliśmy ich oboje i pracowaliśmy. Mój mąż był spokojnym, cichym i pracowitym człowiekiem. Czasem się kłóciliśmy, ale nie częściej niż inni. Nigdy się nie obrażaliśmy, ani nie zrobiliśmy sobie przerwy w związku.
Mąż przekazał mi te „wspaniałe” wieści dzień po urodzinach naszego najstarszego syna. Chciał rozwodu. Ale nie teraz… tylko za 2 lata! Na rozmowę wybrał sobotni wieczór, gdy dzieci zostały na weekend u dziadków. Wykazał się wyjątkowym wyczuciem, dając mi czas, abym przygotowała się emocjonalnie i finansowo, na to, co nastąpi.
Czas ten wynikał z faktu, iż najstarszy syn właśnie zaczął studia i wyprowadził się do akademika, a młodszy syn wkrótce do niego dołączy. Mąż chciał poczekać, aż oboje dzieci opuszczą rodzinny dom.
Byłam zszokowana tymi kalkulacjami! Wydaje mi się, że łatwiej byłoby mi, gdy mąż przyszedł i po prostu powiedział, że musimy się rozwieźć. To byłoby mniej bolesne niż tworzenie pozorów małżeństwa. Miłości i szczęścia rodzinnego nie można od tak przedłużyć! Miłość nie jest racjonalna. Po co mamy jeszcze udawać, że jesteśmy rodziną, skoro nasi synowie nie są już małymi dziećmi?
Może chciał mi zrobić przysługę, żebym pobyła jeszcze trochę mężatką? Żebym jeszcze przez kilka miesięcy nie musiała nazywać się rozwódką. Mam powiesić kalendarz na ścianie i skreślać dni, które nam zostały? Po co mamy dłużej udawać szczęśliwą rodzinę?
Nie potrzebuję tych dwóch lat. Postanowiłam sama złożyć pozew o rozwód. Za kogo on się uważa? Ze wszystkich moich przyjaciółek znalazła się tylko jedna, której czyn mojego męża wydał się bardzo szlachetny. Wszystkie inni uważają, że to kompletny absurd. W końcu jestem żywą osobą, mam emocje i uczucia. Nie chcę każdego ranka patrzeć na mężczyznę, który mnie zranił.