Na zewnątrz było bardzo zimno i mokro. Nadchodzący zmrok włączył latarnie. Światło elektryczne dawało minimalną nadzieję i wiarę w lepsze jutro. Wczołgałem się pod pokrywę włazu i zwinąłem się w kłębek. Było tu ciepło, spokojnie, wygodnie. Chciałem jeść, ale nie było nic do jedzenia.
Kiedy byłem mały, mama przynosiła mi jedzenie. Czule całowała moje ucho i cieszyła się, gdy wciskałem się pod jej brzuch. Potem mama zniknęła. Dorastałem i zacząłem grzebać w śmieciach. Jedzenie zawsze było obrzydliwe i nieprzyjemnie pachniało. Wkrótce sam zacząłem śmierdzieć.
Kiedyś wierzyłem, że spotkam mojego człowieka. Zabierze mnie do siebie, ogrzeje, nakarmi i zostanie najlepszym przyjacielem. Ale z każdym rokiem moja wiara stawała się coraz słabsza. A potem całkowicie zgasła jak stara latarnia. Kto mnie potrzebuje? Stary pies, którego widok wzbudza jedynie współczucie.
Mijałem ludzi biegających ze swoimi zwierzętami. Yorki z kokardkami, śmieszne jamniki i mądre owczarki. Nikogo nie obchodziłem. I nagle usłyszałem dziwny dźwięk.
Do przystanku dotarł ostatni tramwaj. Nagle wydawało mi się, że teraz musi się wydarzyć coś ważnego. Wyprostowałem się na całą wysokość i spojrzałem uważnie w dal. Tramwaj się zatrzymał i z ostatnich drzwi wyszła Ona.
Nigdy nie widziałem nikogo piękniejszego. Miała ogromne, miłe oczy, długie włosy i ciepłe dłonie. Wydzielała przyjemny zapach cynamonu i bułek, promieniała dobrą energią. Stałem i patrzyłem na nią bez odrywania wzroku, a potem po raz pierwszy zrobiłem coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem. Po prostu wyszedłem jej na spotkanie i zamerdałem ogonem. I zdarzył się cud. Odezwała się do mnie, delikatnie potargała za uchem i dała placek. Byłem zaskoczony. Ludzie zawsze mnie omijali. A tu taki przysmak…
Wziąłem go delikatnie zębami i połknąłem. Placek był pyszny. Z wdzięcznością zamachałem ogonem.
Bała się mnie, a ja jej. Ale przemogła się i zaczęła głaskać mnie po głowie i tarmosić po karku.
– Do zobaczenia jutro! Przyniosę ci coś smaczniejszego! – co? – powiedziała moja księżniczka i zastukała obcasami po asfalcie. Patrzyłem za nią i cieszyłem się zapachem cynamonu i jabłek. Był świetny, tak jak Ona.
Od spotkania z Nią nie oddalałem się od przystanku i pokornie czekałem w kącie. W nocy pobiegłem do najbliższego śmietnika, a w ciągu dnia czekałem. Wiedziałem, że przyjdzie do mnie. Po prostu w to wierzyłem.
Czekałem. Ostatni tramwaj przyjechał i pojechał do zajezdni. Westchnąłem i położyłem się na studzience kanalizacyjnej. Znowu jej nie było. Rano zapadłem w krótkotrwały sen. Potem wstałem i ruszyłem w drogę. Wysypiska czekały na mnie, odkrywając swoje bogactwa. Ale niestety nie udało mi się znaleźć czegoś nadającego się do zjedzenia. Wróciłem na swoje miejsce. Ostatnio ciężko było znaleźć smaczne odpady.
Ludzie chyba zaczęli bardziej uważać na swoje jedzenie, a na to co wyrzucali było dużo chętnych bezpańskich psów. Nie dawałem rady się dopchnąć. Położyłem się na klapie i zwinąłem się w kłębek. Było niewielu ludzi, więc nie było obawy, że ktoś mnie dotknie. To chyba dzień wolny. Uwielbiałem weekend. Po nich zawsze było dużo jedzenia.
Nagle usłyszałem stukot znajomych obcasów w asfalt. To była Ona. Podskoczyłem i z całych sił rzuciłem się na moją zbawicielkę. Cudownie pachniała ciepłem i domem. Dziewczyna wyciągnęła ogromną paczkę jedzenia. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko dla mnie. Zacząłem szybko jeść, łakomie przełykając pyszne kęsy. To było świetne. Od czasu do czasu rozglądałem się, szukając innych psów, które mogłyby odebrać mi jedzenie. Ale zapewniała, że wszystko będzie dobrze i, o dziwo, wierzyłem jej. W końcu najadłem się za wszystkie czasy.
Patrzyła na mnie tak serdecznie. Od tego spojrzenia robiło się ciepło i miło na sercu. Nikt nigdy tak na mnie nie patrzył! Dla wszystkich byłem tylko brudnym psem, od którego trzeba trzymać się z daleka.
Z radością odprowadziłem ją do tramwaju i pobiegłem, by przewrócić się w śniegu. Życie wypełniło się znaczeniem. Stało się to, kiedy ją pokochałem. I to uczucie było tak bezgraniczne i rozbudzone jak żadne wcześniej. Nie potrzebowałem od niej jedzenia, chciałem tylko poczuć jej zapach, zaznać ciepła jej rąk i cieszyć się każdym dotykiem.
*****
Mam trzydzieści lat, ale w życiu jakoś mi się nie układa. Nie mam dzieci ani męża, chociaż jestem bardzo atrakcyjna: długie blond włosy, niebieskie oczy. Mojej figurze nic nie brakuje, regularnie biegam i ćwiczę w domu.
Z pracą też mam problem. Dostałam pracę w piekarni jako cukiernik, chociaż posiadam dyplom technologa. Ale co zrobić. Pochodzę ze wsi, a teraz mieszkam w mieście, w którym wszyscy prowadzą rozrywkowe życie. Rodzice dziesięć lat temu zaciągnęli kredyt hipoteczny na moje małe mieszkanie. Spłacają go do tej pory. Ja też im pomagam. Mam pracę, przynajmniej są z tego jakieś pieniądze. Nie mam przyjaciół, tylko Asia, sąsiadka, zajrzy do mnie od czasu do czasu. Ucieka do mnie wieczorem, żeby się wypłakać i pożalić na zdradzającego ją męża.
Wszystkie znajome mają już dzieci, mężów, zwierzęta domowe. Ja cały czas jestem sama. Mają dobre życia, a ja nadal wierzę, że kiedyś i mnie spotka coś dobrego. Świetlana przyszłość jakoś jednak nie nadchodzi. Rozmowy ze znajomymi zawsze dotyczą tych samych tematów: szkoła, przedszkole, dzieci.
Ostatnio zamykam się w sobie, zajmuję się tylko pracą. Coraz rzadziej spotykam się z ludźmi, ponieważ wciąż słyszę, że nadszedł już czas, żebym wyszła za mąż i urodziła dzieci, że pora przestać być wolnym ptakiem. Z kim mam mieć te dzieci? Ciężko spotkać kogoś odpowiedniego a nie będę się wiązać tylko po to, by uniknąć takich rozmów.
Może mogłabym mieć psa. Siedzę sama w domu, na dworze zimno, kaloryfer nie rozgrzewa pustego serca i nawet nie chce mi się dla samej siebie gotować. Rozpakowuję bułeczki cynamonowe i jem je popijając herbatą. Wszystkie dni są takie same. Ale ostatnio pewne zdarzenie sprawiło, że w moim życiu pojawiła się radość.
Pies wita mnie na przystanku. Brudny, kudłaty, cały w kołtunach. Wygląda bardzo zabawnie. Widzę, że to samczyk, prawdziwy kawaler.
Wydaje mi się, że specjalnie na mnie czeka. Karmię go bułkami, czasami biorę z domu coś smaczniejszego. Chcę zadowolić nieszczęśnika. Może już czas zabrać go do domu?
Jego oczy są tak miłe, głębokie. Utonąć można, słowo honoru! Jako dziecko miałam podobnego psa. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi, chodziliśmy razem nad rzekę, bawiliśmy się. Nazwałam go Piratem. A potem zachorował, nawet weterynarz nie pomógł. Zawsze najbardziej brakowało mi Pirata podczas długich jesiennych wieczorów. Kiedy zobaczyłam tego psa na przystanku, natychmiast przypomniał mi mojego Pirata z dzieciństwa. Oczy psa są tak smutne jak moje. A ja nie mogłam zapomnieć o starym przyjacielu.
Pies zawsze na mnie czekał. Najwyraźniej wyczuwał zapach jedzenia z torby. Wiedział do kogo podejść.
Tego dnia zaspałam. Szybko wyskoczyłam z łóżka, wypiłam filiżankę kawy, umalowałam rzęsy i pobiegłam do pracy. Zbliżając się do przystanku, przypomniałam sobie, że czeka na mnie Pirat. Tak nazywałam go od dawna w myślach. Jak mam do niego z podejść z pustymi rękami? Nie mam nawet starej kości.
Szybko spakowałam obiad do torby i pobiegłam na przystanek. Pirat przywitał mnie delikatnym szczekaniem i z radością rzucił się na jedzenie. Do pracy na szczęście zdążyłam.
– Jedz na zdrowie! Przyniosę ci jeszcze bułki wieczorem. – Powiedziałam mu.
Tak bardzo tęskniłam do słońca i światła, miałam dosyć zimna i wiatru. Chciałabym wyjechać na wakacje, pływać w ciepłych falach i czerpać prawdziwą przyjemność z odpoczynku.
Jechałam na drugi koniec miasta. Zdążyłam się zdrzemnąć w autobusie. Dzień roboczy szybko minął. Zabrałam całą paczkę bułek dla pirata i ruszyłam do domu. Na przystanku czekał na mnie mój pies. Zawsze odprowadzał mnie do domu i czekał przy wejściu. A teraz pies rzucił się w moją stronę. Nagle rozległ się dźwięk hamulców.
Rzuciłam się w stronę zwierzęcia. Kierowca samochodu osobowego stał obok i usprawiedliwiał się, że go nie zobaczył. Następnie zaproponował, aby zabrać go do weterynarza. Ruszyliśmy w drogę.
W klinice zostaliśmy przyjęci bez kolejki. Byłam bardzo przygnębiona. Aleksander, tak przedstawił się kierowca, zapłacił za wszystko, dał mi swój telefon i poprosił, żebym zadzwoniła, kiedy pies zostanie opatrzony i trzeba będzie go przetransportować do domu. Ze łzami w oczach wracałam do pustego mieszkania.
****
Minął rok. Teraz żyjemy w czwórkę: moja Pani, Sławek i dziecko. Pojawiło się niedawno. Zostało przywiezione zaledwie tydzień temu. Często płacze i prosi o uwagę. Podchodzę cicho do jego łóżeczka i liżę mu rękę. Potem się uspokaja.
Teraz moja ukochana właścicielka jest z nami cały czas. Często wychodzimy na spacer z wózkiem. Na zewnątrz dziecko śpi, a ja się bawię. Pracuje tylko Sławek. Ciężko pracuje, ponieważ sam musi utrzymać nas wszystkich.
Zrobiłem się bardzo przystojny. Moje boki są zaokrąglone, sierść pięknie się układa i błyszczy. Zawsze ładnie ode mnie pachnie i jestem z siebie dumny, kiedy idę przy mojej ukochanej. A ona jest najlepsza! Nie chcę jej stracić.
Dwa lata później wszyscy wsiedliśmy do dużego samochodu i gdzieś wyjechaliśmy. Dziecko ciągle się do mnie wspinało, ale nawet mi się to podobało. Kocham je tak samo jak Sławka i moją wybawicielkę. Nawiasem mówiąc, powiedziała, że jedziemy nad morze. I jest mi dokładnie wszystko jedno, gdzie jedziemy, byle tylko z rodziną!