– Jutro wzywają nas do szkoły! – Moja żona rzuciła torbę i usiadła bezradnie na ławce w korytarzu.- Co się stało? – Zapytałem – Twój syn znowu coś nabroił!
Od dłuższego czasu już podkreśla, że wszystko, co dobre w naszych dzieciach, pochodzi od niej, a wszystko, co złe, ode mnie. Nie robię nic złego, co więcej, niektóre z ich „niedociągnięć” uważam za zalety. Żona położyła głowę na moim ramieniu i powiedziała co przekazała jej dyrektorka szkoły. Nasz syn wyrzucił kosz przez okno na ulicę. – Czy możesz tam pójść? – patrzy na mnie żałośnie – Oczywiście, że tak! – Pójdę, wezmę to na siebie.
Dwa miesiące temu dyrektorka popełniła błąd, wzywając do szkoły także moją żonę. Ale przyjechałem sam, bo zdarzenie było niezwykłe. Byłem zdezorientowany i zażenowany bezmyślnością mojego 15-letniego syna, który chciał zrobić pokaz fajerwerków z resztek petard z sylwestra i zaniósł je na dyskotekę w szkole. Dobrze, że nauczyciele to zauważyli i zareagowali na czas. Zaprowadzono mnie do biura dyrektora szkoły. Nie od razu rozpoznałem w niej dyrektorkę – niska, siwowłosa, w nieschludnym ubraniu, mówiąca niezrozumiale. Przypominała mi bardziej robotnika.
Prawie godzinne spotkanie zakończyło się jednym pytaniem: „Czy zdaje Pan sobie sprawę, co by się stało, gdyby syn odpalił te fajerwerki w budynku?” – Sam wezwałem do szkoły odpowiednie służby, ponieważ sytuacja była nadzwyczajna. Wszystko przebiegało według nieprzyjemnego scenariusza, co według mnie jest niewybaczalne. To miało być nasze pierwsze spotkanie, z Panią dyrektor Nowak wcześniej się nie poznaliśmy. Ona o tym nie wiedziała, ale ja miałem przewagę.
Tym razem wspólnie z synem wchodzimy do gabinetu dyrektora. Zatrzymuję go w sekretariacie i wchodzę do pokoju sam. Siedzi już tam około tuzina ludzi. Sama Nowak, zobaczywszy mnie, jest zaskoczona, ale nie okazuje tego. Przedstawiam się, a ona mówi z sympatią i prosi, żebym zawołał syna, ale prawie mnie przy tym karci: „Proszę przyprowadzić tu swojego syna! – Abyśmy mogli go wysłuchać i zrozumieć, jak mógł dokonać tak niegodziwej rzeczy! – jest niezadowolona i zaczyna się złościć. – On nigdzie się nie wybiera! Jeszcze nie wiem, co zrobił! Proszę bez werdyktów! – Biorę sytuację w swoje ręce. Nie lubię, gdy ktoś mi mówi, co mam robić: – Słyszałem już jego wersję, teraz niech Pani mi powie, co się stało! Pani Nowak chyba mnie nie rozumie: – Proszę poprosić syna, żeby tu przyszedł, a Pan niech siada! – przysuwa mi krzesło, a ja zamykam drzwi: – Syn zostanie w sekretariacie, znam sytuację – Miałem wiele podobnych rozmów w życiu, od tamtej pory nie znoszę takich spotkań i ludzi, którzy je organizują. Pani Nowak jest słabą osobą.
Tego typu ludziom nie można ufać, jeśli chodzi o władzę, tym bardziej jeśli chodzi o dzieci. Mogę sobie wyobrazić, jak wiele sądów odbywało się w jej biurze i jak wiele złamanych dziecięcych dusz stąd wyszło.
Znam dobrze tę metodę, osoba jest oskarżana i stawiana przed wszystkimi. Mój syn już jest uznany za winnego. Wyrok już dawno został wydany przez takich ludzi jak ona. Ale sedno stanowi coś zupełnie innego – trzeba zdeptać człowieka, trzeba go zmiażdżyć i zniszczyć, tak aby już nigdy nie chciał i nie mógł zwrócić się przeciwko systemowi. Sąd nad młodym człowiekiem, który nie nauczył się jeszcze, jak się bronić – to w tym celu wzywani są rodzice. Sadzają ich specjalnie obok, tuż przed dzieckiem. Wtedy rozpoczyna się przesłuchanie. I po każdej odpowiedzi dyrektorka patrzy rodzicom w oczy: – Widzisz! Spójrz na niego! – Jak to w ogóle mogło mu przyjść do głowy?! A rodzice posłusznie kiwają głowami, zgadzając się z opinią dyrektora zdradzają swoje dzieci. I geniusz oskarżyciela tryumfuje, bo cóż może być bardziej bolesnego dla dziecka, niż to, że jego bliscy publicznie go odrzucają?
Nie siadam na krześle. Chcę jasno powiedzieć, że dla mnie to nie jest nic warte i nie mam ochoty siedzieć tutaj i dyskutować o moim synu. Patrzę jej prosto w oczy: – Proszę mi wyjaśnić powód wezwania do szkoły! Dyrektorka gubi się i nie może znaleźć nic lepszego niż poprosić o ponowne zaproszenie syna do gabinetu dyrektora. Dla niej wszystko jest jasne.
Kontynuuję przedstawienie. Zwracam się do wychowawcy i pytam o to, co się stało, siada na krześle i nerwowo krzyczy do mnie: – Poprosiłem go, żeby wyrzucił śmieci! Odmówił, więc zamknąłem go w klasie! Wyrzucił śmieci przez okno! – Rozglądam się dookoła: – Jakim prawem zamykasz mojego syna w klasie?! Nauczyciel przewraca oczami. Zaczynam się denerwować: – Dlaczego mój syn musi wyrzucać śmieci w szkole?! – Zwracam wzrok na Panią Nowak. Czy macie tu jakąś strefę?! Może trzeba wysłać komisję do szkoły?! Nie macie od tego sprzątaczek? A może ktoś dostaje zapłatę mimo niewykonania swoich obowiązków?! – Może mimo wszystko posłuchamy wersji Twojego syna? – odzywa się jakiś mężczyzna. To brzmi jak jakiś obłęd. Mężczyzna jest młody, jak się okazało – kandyduje na posła. Znamy takich posłów. Kim jesteś? – Pytam go: – Jestem nauczycielem w tej szkole! – A co masz wspólnego z moim synem? – gubi się i kręci bezradnie głową – Jestem w komisji! W pedagogice! – Zapytajmy więc może o zdanie jeszcze moich i jego przyjaciół! Jego trenerów ze szkoły sportowej, jego sąsiadów z kamienicy! To będzie moje zwycięstwo!
A potem słuchamy wszystkich, wszyscy są cicho. Zwracam się do dyrektorki: Czy chciała Pani mieć rozprawę? Nie ma mowy, znam dobrze prawo! Nawet wasze prawo szkolne nie ma takich zasad! Nie zachowujcie się jak właściciele tej instytucji! Została Pani zatrudniona, a czego Pani uczy?! Będziemy się edukować sami, bez waszej pomocy! Proszę pamiętać, że tak jak łatwo kogoś zatrudnić, tak samo łatwo go usunąć ze stanowiska. Trzaskam drzwiami. Szach i mat. Obejmuję syna i wracamy do domu. – Takie jest życie, synku! Teraz będą ci wytykać każdy błąd – Obiecuję, że nie będziesz już wzywany do szkoły! – To nie problem, znajdziemy nową!
Jestem zadowolony z tej sytuacji, dzięki niej mogłem ochronić moje dziecko. To było ważne dla nas obojga. Syn dotrzymał słowa, do końca roku szkolnego nie byliśmy już wzywani do szkoły. Wystarczyło tylko nie okazywać złości i chronić swoje dziecko.