Rozwiodłem się pół roku temu, ponieważ nic nie łączyło mnie z moją byłą żoną, nasze pragnienia były zupełnie rozbieżne. Sylwia w zeszłe wakacje wymyśliła sobie, że chce kolejnego dziecka. Oboje byliśmy już po czterdziestce i nasze córki zdążyły wyprowadzić się z domu, ale żadna z nich nie planowała dać nam wnuków, skupiały się na robieniu kariery. Mi to nawet odpowiadało, wreszcie czułem, że żyję, częściej widywałem się z kolegami, jeździłem na ryby – w końcu miałem czas dla siebie. Z Sylwią już dawno mi się nie układało, nie wiem skąd nagle przyszło jej do głowy, żeby pchać się w pieluchy.
Postanowiłem z nią poważnie porozmawiać i okazało się, że strasznie ciężko przeżyła wyprowadzkę dzieci, nie radzi sobie z samotnością. Twierdziła, że nowy członek rodziny obudzi w niej na nowo chęć do życia. Cóż, nie chciałem się z nią kłócić i, chociaż moja wizja najbliższych kilku lat nie przewidywała na posiadanie kolejnego dziecka, postarałem się spełnić jej pragnienie.
Po 2-3 miesiącach Sylwia wybiegła radosna z łazienki wymachując testem ciążowym i krzycząc, że się udało. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie, nie byłem gotowy na powrót do przeszłości, podobało mi się życie ojca dorosłych dzieci. Z tego co wiem, nasze córki też nie były zadowolone, głównie z uwagi na plotki sąsiadów i ukochanych ciotek z prowincji.
– Co my teraz zrobimy? Jesteś pewna, że to ciąża? Znowu czekają nas tony pieluch i nieprzespane noce, nie mam już na to siły. Dlaczego uparłaś się na to dziecko? – mój potok słów w kierunku żony się nie kończył.
– Ja się uparłam? – spytała zaskoczona. – A ty niby byłeś taki przeciwny? Mogłeś mi powiedzieć, że nie chcesz dziecka…
Nasze córki stwierdziły, że nie będą opiekować się dzieckiem dopóki nie skończy podstawówki, były obrażone, że mama nie skonsultowała z nimi swojej decyzji. Sylwia ciągle nam powtarzała, że zmienimy zdanie jak tylko dziecko się urodzi, twierdziła, że niemowlę skradnie serca nam wszystkim.
Poprosiła, aby poszedł z nią na pierwsze USG, bo obawiała się, że nie będzie się czuła komfortowo, jeśli w poczekalni będą same młode osoby. Tak właśnie było, korytarz był pełny kobiet między 20 a 30 rokiem życia i ich przejętych partnerów. Sylwia weszła sama do gabinetu, wyszła po 10 minutach zapłakana i nie odezwała się do mnie aż do powrotu do domu. Okazało się, że dziecko nie ma tętna i musi zgłosić się do szpitala na zabieg. Nikt z nas nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Sylwia tydzień po zabiegu wniosła o rozwód, nie mamy kontaktu, ale z tego co przekazują mi córki, do dziś nie pogodziła się ze stratą dziecka.