Kawałek ciepła
Pewnego dnia, wracając z pracy, postanowiłam zmienić trasę. Zwykle wracam o tej samej porze, co jest ściśle związane z rozkładem autobusu, ale akurat tego dnia, kiedy już wychodziłam z biura. kolega zawołał mnie, zagadał i spóźniłam się na autobus. Następnym miał być za całe pół godziny, a ja w tym czasie mogę dojść do domu pieszo.
Słońce świeciło oślepiając oczy i mogłoby się wydawać, że jest lato, ale orzeźwiające chłodne powietrze nie dało zapomnieć, że na zewnątrz jest już koniec października. Zdecydowałam się na spacer, skoro nadarzyła się taka okazja, a pogoda dopisywała.
Aby skrócić dystans nie poszłam główną ulicą, ale przez skróty i podwórka bloków i kamienic. Byłam zdumiona- między wieżowcami czaiło się niesamowite piękno!
Żółto – czerwono – zielona różnorodność klonów przeplatana szlachetnym złotem i szkarłatem topoli i osiki robiło ogromne wrażenie. Jarzębina obnosiła się przed przechodniami swoimi jasnymi koralikami, a stary kasztan zasypał ziemię ciemnobrązowymi darami natury…
Jeszcze tylko trochę, a nadejdzie listopad, który pewnie nie obejdzie się tak pięknie ze światem, ale on wie, co dobre dla natury – ziemię obficie podleje, za to ludzi zapędzi do mieszkań, aby owinęli się w ciepłe koce i pogrążyli zapewne w oglądaniu telewizji. W międzyczasie czasami zaświeci słońce – wtedy lepiej wyjść na zewnątrz, do lasu czy parku.
Usiadłam na ławce i mrużąc oczy od słońca oraz przyjemnej atmosfery, obserwowałem grę jesiennych kolorów w promieniach zachodzącego słońca, łapczywie wdychałam cierpki zapach późnej jesieni. I przypomniałam sobie czas, że kiedy syn był bardzo mały, spacer był ważną częścią naszego dnia. Zawsze dostrzegał najmniejsze zmiany w naturze i bez końca zadawał wiele pytań. Czy teraz dostrzega piękno jesieni?
Następnego dnia zabrałam mojego nastoletniego syna na wspólny spacer. Wędrowaliśmy po dziedzińcach i placach, po których chodziliśmy wcześniej i pamiętaliśmy, jak zbieraliśmy kasztany na ludziki, którą później razem robiliśmy. Tym razem też nazbieraliśmy dużą reklamówkę kasztanów.
Dawid nie mógł przestać – za każdym razem wydawało mu się, że znalazł jeszcze piękniejszy i gładszy kasztan niż reszta. Fotografowaliśmy jarzębinę ze wszystkich stron, a ona jakby pozowała, zalotnie kołysząc gałązkami. Obiecaliśmy, że przyjdziemy do niej zimą i zrobimy kolejną sesję zdjęciową. Kiedy wracaliśmy do domu, zmęczeni i oszołomieni świeżym powietrzem, mój syn powiedział cudowne słowa:
– Mamo, pokazałaś mi dziś uroki jesieni! Zawsze gdzieś się spieszę, czasami się późniam – czy to do szkoły, czy to na trening, przez co od dawna nie widziałem takiej jesieni jak w dzieciństwie.
Teraz tak bardzo chciałam pokazać mu śnieżną zimę, dźwięczną młodą wiosnę i jasne, ciepłe lato. Dam mu wiele, wiele takich zim i lat! I jakieś morze, nad którym nie był, nowy kraj lub miasto. Stałam w jakimś odrętwieniu, a łzy spływały mi po policzkach.
– Mamo, dlaczego płaczesz?!
– Pomyślałam, że tej jesieni, kiedy zbieraliśmy kasztany, byłam o dziesięć lat młodsza. Byłam piękniejsza i młodsza, a jesień była wtedy taka sama jak dzisiaj. Ona się nie starzeje.
– Zgadza się, przeistacza się płynnie w zimę, a zima też jest piękna na swój sposób – roześmiał się syn i przytulił mnie, uspokajając.
Jest już praktycznie mojego wzrostu… Poza tym już filozofuje w sposób dorosły i ironizuje.
– Wiesz, że ja też już jestem taką zimą? Jestem coraz starsza.
– Mamo, dla mnie zawsze jesteś latem!
– A Ty jesteś moją wiosną, synu.
Wieczorem poinformowałam męża, że mam dla niego niespodziankę. Rano zabiorę go do tej samej jarzębiny, zabiorę ciepłe koce i termos z pachnącą, aromatyczną herbatą.
Podaruję nam – wiecznie spieszącym się i zajętym – kawałek tej czarującej jesieni! Rzeczywiście, w codziennym zgiełku całkowicie przestaliśmy zauważać otaczające nas piękno.