Jesteśmy z moją żoną 7 lat po ślubie. Pochodzimy z tej samej wsi, więc znaliśmy się przez całe życie, mieszkaliśmy nawet na sąsiednich ulicach. Zaczęliśmy spotykać się już w szkole, a zaraz po maturze postanowiliśmy wziąć ślub. Po ślubie jeszcze nie mieliśmy pracy, więc zamieszkaliśmy z moimi rodzicami. Zdecydowanie nie chciałem mieszkać z teściową, więc to była najlepsza opcja. Pomyśleliśmy, że jeżeli trochę zarobimy, będziemy mogli myśleć o zakupie własnego mieszkania.
Odkąd pamiętam, zawsze marzyłem o tym, żeby wydostać się z naszej wioski. Kiedyś marzyłem o tym, żeby pójść na studia i zrobić karierę w mieście. Ale wszystko potoczyło się inaczej, więc po ślubie od razu zacząłem szukać pracy. Udało mi się szybko coś znaleźć po znajomości – miałem jeszcze dodatkowe szczęście, bo pracowałem w naszej wsi przy obsłudze elewatora. Praca nie była stała, ale pieniądze dobre.
Kiedy sezon się kończył, nie siedziałem na miejscu, tylko szukałem innego zajęcia, często jeździłem do miasta, bo tam było więcej pracy niż na wsi. Pewnego dnia, kiedy stałem na przystanku i czekałem na autobus do domu, zobaczyłem ogłoszenie o kursach z zarządzania. Uznałem, że to znak i nie mogę przegapić takiej okazji. Kiedy Grażyna dowiedziała się, że te kursy są płatne, nie chciała się na nie zgodzić – powiedziała, że i bez tego brakuje pieniędzy. Trzeba dzieciom kupić nowe ubrania, bo ze wszystkiego powyrastały.
Mimo to postanowiłem działać na własną rękę i zaryzykować. Poprosiłem mamę, żeby pomogła kupić te ubrania dla dzieci, a sam opłaciłem ten kurs. Byłem zdeterminowany i pewien, że dzięki temu w przyszłości uda mi się otrzymać wyższą pensję. Wtedy koszt kursu wielokrotnie się zwróci.
Wszystkie swoje wysiłki wkładałem w naukę, intensywnie się uczyłem dniami i nocami. I dobrze zrobiłem, bo dzięki temu od razu po zakończeniu kursu zaproponowano mi pracę z perspektywami rozwoju. Byłem niesamowicie szczęśliwy, ponieważ stało się to, czego pragnąłem od tak dawna. Ale gdybym przyjął tę pracę, musiałbym przenieść się do miasta. Dla mnie to nie był żaden problem – ale co do żony, to miałem wątpliwości.
Tego wieczoru podzieliłem się z nią tą dobrą wiadomością, ale ona wcale nie była szczęśliwa, przeciwnie. Zaczęła mnie zniechęcać do tego pomysłu. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie chce lepszego życia, tak jak ja. W końcu taka okazja nie trafia się co dzień. Poza tym, mamy do odchowania dzieci – one w mieście też będą miały lepsze perspektywy.
Mamy na razie dwoje dzieci, starsze ma 7 lat, a młodsze 5. Moja żona cały czas się nimi zajmuje, nie przepracowała w życiu ani jednego dnia. Bardzo dobrze się jej mieszka z moimi rodzicami. Moja mama robi wszystko w domu, a teściowa często przychodzi zająć się dziećmi. Ogólnie rzecz biorąc, Grażyna żyje tak, żeby jej było dobrze i za bardzo się nie wysila. Nie mam jej tego za złe, ale teraz chcę się rozwijać i iść dalej. Jestem za młody, żeby zakopać swoje perspektywy w ziemi.
Myślę, że Grażyna doskonale zdaje sobie sprawę, że życie w mieście będzie wyglądało zupełnie inaczej. Cała odpowiedzialność będzie spoczywała na niej, nikt nie pomoże jej przy dzieciach i nikt nie będzie za nią gotował. Wszystko będzie musiała robić sama. Ale tak właśnie wygląda życie rodzinne, prawda? Nie można przecież bez końca liczyć na pomoc rodziców. Nie rozumiem tego i nie potrafię namówić żony na przeprowadzkę.