To było gorące, letnie popołudnie. Wychodząc córką z przedszkola, czułem, jak słońce praży moje ciało, a powietrze wydawało się być gorące i duszne. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu, aby schłodzić się pod prysznicem i odpocząć po intensywnym dniu. Zresztą, w domu czekała na nas żona i jeszcze kilkumiesięczny syn.
Wszystkie plany legły jednak w gruzach. Zauważyłem starszego mężczyznę leżącego obok chodnika. Wydawało się, że nie może się podnieść i poruszać. Wszyscy ludzie przechodzący obok niego, odwracali się i ignorowali jego obecność, byli niemal pewni, że jest pijany i nie warto marnować na niego ani sekundy cennego czasu. Ale ja miałem przeczucie, że coś jest nie tak. Poza tym, szedłem z córką. Staramy się wraz z żoną wpoić jej, że należy pomagać innym ludziom. Jaki dałbym jej przykład, gdybym przeszedł obok obojętnie?
Podszedłem do niego i zobaczyłem, że miał spuchnięte oczy, trudno oddychał i miał problem z mówieniem. Wyglądał na mocno zdezorientowanego i nieświadomego, co dzieje się wokół. Wiedziałem, że muszę mu pomóc, więc szybko zadzwoniłem na numer alarmowy i wezwałem karetkę.
Tymczasem zacząłem działać na własną rękę. Przysiadłem się obok mężczyzny i próbowałem dowiedzieć się, co się stało. Odpowiedział, że jest chory na cukrzycę i że musiałby wziąć swoje leki, ale nie miał ich przy sobie. Zrozumiałem, że jego poziom cukru we krwi spadł, a to groziło mu poważnymi komplikacjami.
Natychmiast wziąłem go pod opiekę i zacząłem działać. Moja córka miała w plecaku batonik, podała mu go, liczyłem na to, że choć na chwilę to pomoże. Czekałem z nim, aż przyjechała karetka. Nie mam żadnego wykształcenia medycznego, więc wszystko robiłem na oślep i na przeczucie. Chciałem, żeby czuł się bezpiecznie i nie martwił się, że obok nikogo nie ma. Zresztą, nie mógłbym zostawić człowieka i spokojnie pójść do domu. Sumienie nie dawałoby mi spokoju, wciąż zastanawiałbym się, czy udało mu się pomóc.
Po pół godzinie karetka przyjechała na miejsce i przewiozła mężczyznę do szpitala. Jego stan był poważny, ale udało mu się przeżyć dzięki szybkiej reakcji i pomocy, którą mu udzieliliśmy. Cieszyłem się, że mój instynkt i szybka reakcja pozwoliły mu na dalsze życie.
Po tym, jak mu pomogłem, zdecydowałem się odwiedzić go w szpitalu, aby sprawdzić, jak się czuje. Był niesamowicie wdzięczny za moją pomoc. Wpadł mi w objęcia i dziękował, nie potrafił ukryć wzruszenia.
Mężczyzna przedstawił mi się jako Henryk. Powiedział, że jest samotnym emerytem i choruje na cukrzycę od wielu lat. Opowiedział mi, że często zdarza mu się mieć problemy z poziomem cukru i za każdym razem ma obawy, że nikt nie pomoże mu, kiedy będzie najbardziej potrzebował pomocy od drugiego człowieka.
Henryk opowiedział mi, jak bardzo się bał, kiedy leżał na chodniku i nie mógł się podnieść. Myślał, że nikt nie zwróci na niego uwagi i że zostanie pozostawiony na pastwę losu.
Opowiadał mi o swoim życiu, o tym, jak trudno mu było zawsze być samemu i zmagać się z chorobą. Był bardzo samotny, nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc. Chociaż miał syna, ten nie utrzymywał z nim kontaktu od wielu lat i nigdy go nie odwiedzał.
Kiedy opowiadał mi o swoich problemach, zrozumiałem, że potrzebuje nie tylko leczenia, ale także wsparcia emocjonalnego. Postanowiłem, że będę utrzymywał z nim znajomość, bo to dobry i uczciwy człowiek.
Od kilku miesięcy mam z nim stały kontakt, a Henryk zaczął mnie nazywać swoim przyjacielem. Jestem poruszony, że miałem tak duży wpływ na jego życie i że mogłem mu pomóc w trudnych chwilach. Jednak po tym doświadczeniu zacząłem zastanawiać się, dlaczego inni ludzie przechodzą obojętnie obok osób potrzebujących pomocy… Nawet nie próbują sprawdzić, czy ich życiu nic nie zagraża. Czy to z powodu braku wiedzy na temat chorób, niechęci, aby zaangażować się w sytuację, czy po prostu z powodu braku ludzkich odruchów empatii?
Jak ma żyć nam się dobrze i bezpiecznie, skoro wychodząc na ulicę, każdy z nas może nie otrzymać pomocy na czas?