Prawie się rozwiodłam, obecnie dokumenty są w trakcie załatwiania. Oficjalnie, według wersji, którą mój mąż rozgłasza wszędzie, to ja zmieniłam się w małżeństwie. Tak, zmieniłam się, ale z przyjemnością pozostałabym tą miłą i naiwną dziewczyną, którą byłam na początku małżeństwa. Szkoda, że nie miałam takiej możliwości.
W rodzinie byłam księżniczką. Byłam kochana, chroniona, poważne problemy mnie omijały. Może rodzice przesadzali z opieką i ochroną, ale jestem im za to wdzięczna.
Wyszłam za mąż na ostatnim roku studiów. Mąż jest o trzy lata starszy, bardzo mądry, uprzejmy, delikatny. Romans rozwinął się szybko i burzliwie. Spotykaliśmy się przez rok, a potem zaproponował mi małżeństwo, na co z radością się zgodziłam: w końcu wszystko wokół wydawało się bajką. Jak mogłoby być inaczej z księżniczką?
Rodzice próbowali mnie odwieść. Ale byłam zakochana, po co słuchać głosu rozsądku, kiedy śpiewa serce. W końcu musieli pogodzić się z moim wyborem.
Przed ślubem mieszkałam z nimi. Wiedziałam, co to znaczy sprzątać, umiałam gotować, ale nigdy nie było to moim obowiązkiem, robiłam to, kiedy miałam ochotę.
Mojego ukochanego rozpieszczałam wyszukanymi daniami, bo mogłam to robić raz w tygodniu, a naczynia wkładać do zmywarki i nie przejmować się.
Wieczorami spacerowaliśmy, chodziliśmy do kina, mogliśmy nagle wyjechać do sąsiedniego miasta na przedstawienie. Byłam lekka i zwiewna, lubiłam fruwać przez życie. A życie rodzinne mocno mnie przyziemiło. Okazało się, że mój mąż nie jest przystosowany do rzeczywistego życia. Nie wie, jak rozwiązywać problemy, popada w melancholię i poddaje się.
Musiałam wziąć na siebie wiele rzeczy, aby nasza łódź miłości nie zatonęła na samym początku. Okazało się, że mąż ma zaległości w opłatach za media, z którymi nie wie, jak sobie poradzić.
W ogóle wielu rzeczy nie wie. Pięknie mówić umie, ale nic nie robić. Okazało się, że podczas gdy mnie adorował, wydawał całą pensję na swoje szaleństwa, a jeść chodził do rodziców albo do mnie.
Z lekkiej i zwiewnej księżniczki musiałam szybko przeistoczyć się w zarządcę domu. Nie narzekałam rodzicom na trudności, bo było mi wstyd: przecież ostrzegali.
Musiałam wziąć wszystko w swoje ręce. Wszystkie drobne sprawy domowe, rachunki, płatności za kredyty. Siedziałam i bilansowałam budżet, żeby nam starczyło na podstawowe potrzeby.
A mąż wzdychał, kiedy odmawiałam wydawania pieniędzy na bzdury. Nie mieliśmy tych pieniędzy, mieliśmy wszystko rozpisane co do grosza. Jakie teraz spontaniczne podróże?
Podczas gdy ja się we wszystko wgłębiałam, rozwiązywałam problemy, liczyłam na to, że mąż sam jakoś to załatwi, minęły dwa lata małżeństwa. I dopiero wtedy zrozumiałam, że albo wezmę to wszystko pod kontrolę, albo pogrążymy się w długach.
Zaczęłam więc dokręcać śrubę, planować, kalkulować i myśleć przyszłościowo. Męża takie zmiany nie satysfakcjonowały, co zaczął mi mówić. Narzekał, że stałam się jakaś twarda, przyziemna, wszystko jest nie tak jak przed ślubem i na początku po nim.
– Zmieniłaś się: zakochałem się w innej kobiecie – zaczął marudzić.
Mnie to zmęczyło. Tak, byłam inną kobietą, i bardzo chciałabym wrócić do tamtego beztroskiego stanu, ale nie mogę, bo widzę rzeczywistość naszego życia. Mąż sam jest winien, że się zmieniłam.
Mam dość tego słuchania, mam dość cierpienia z powodu niewdzięczności, bo to ja rozwiązywałam jego problemy, jego długi, i zaczęłam mówić o rozwodzie. Mąż poparł. Złożyliśmy dokumenty, teraz są w trakcie załatwiania. Mąż chodzi i narzeka, że się zmieniłam, że mnie nie poznaje, dlatego się rozwodzimy.
Nigdy mu nie wybaczę, że zniszczył we mnie tę lekką i beztroską dziewczynę, którą kiedyś byłam. Wątpię, czy teraz będę mogła patrzeć na życie tak lekko, jak to było wcześniej.
– Nie martw się, znajdziesz dobrego mężczyznę – on wskrzesi w tobie tę dziewczynkę, uwierz mi – pociesza mnie mama.
Mam nadzieję, że mama znów ma rację.