– Na początku myślałam, że się przesłyszałam! – mówi Zofia. – Mówię, mamo, jak to sobie w ogóle wyobrażasz? Moje dziecko i ja mamy wyjechać na weekend? Gdzie? Na dworzec? A ona mi powiedziała – po co jechać prosto na dworzec, możesz jechać do hotelu czy do koleżanki. Przyjdzie do mnie gość, przepraszam.
Sześć miesięcy temu Zofia wróciła do swojej matki Teresy z małym synem po rozwodzie. Mama nie była, delikatnie mówiąc, zachwycona i nie bez powodu.
– Kiedy pięć lat temu mieszkałam z moim mężem, moja mama sprzedała duży dom i kupiła małe mieszkanie, to samo, w którym teraz wszyscy mieszkamy! – mówi Zofia. – Oddała mi resztę pieniędzy na rozwiązanie, jak powiedziała, kwestii mieszkaniowej.
Z kwotą, którą Zofia otrzymała od matki, rozwiązanie problemu mieszkaniowego było absolutnie niemożliwe, w tym sensie, że nie można było kupić osobnego mieszkania. Nie starczyłoby nawet na kawalerkę.
– Więc co! – mama wzruszyła ramionami. – Weź kredyt hipoteczny, te pieniądze pójdą na wkład własny, resztę spłacaj stopniowo – z mężem lub jak ustalisz, to Twoja sprawa. Może jego rodzice pomogą, przekonaj go.
Zofia i jej mąż z wielu powodów nie zaciągnęli kredytu hipotecznego, nikt nie zgłosił się na ochotnika, aby im pomóc, a pieniądze matki stopniowo topniały. Po rozwodzie córka i mały wnuk przybyli do Teresy z walizką.
– Gdyby moja mama od razu mi pomogła, mogłabym kupić małe jednopokojowe mieszkanie i teraz nie byłoby problemu! – Zofia wzdycha. – Nie ograniczylibyśmy teraz życia mojej mamie… To wszystko. Formalnie nie ma co jej zarzucić, wręcz przeciwnie, powinniśmy jej podziękować, bo pomogła! Tylko ta pomoc ograniczyła się do małego wkładu.
Teresa wychowała córkę, jakby dźwigała ciężar nie do zniesienia: wszystko robiła poprawnie, ale bez przyjemności, bo to było konieczne.
„Nie zrobisz tego, bo ja tak nie chcę” – powiedziała jej matka, gdy Zofia była dzieckiem i córka nadal uważa, że zbudowała swoje życie na tej zasadzie.
A ostatnio matka Zofii poznała mężczyznę, dalekiego krewnego jej przyjaciela.
– Po prostu człowiek marzeń! – wzdycha. – Trochę młodszy, dowcipny, wykształcony, szarmancki. Mieszka sam z dorosłym synem, rozwiedzionym. Mama chodzi na randki, godzinami wisi na telefonie, a wieczorami koresponduje bez przerwy.
Czy to źle? Mama jest szczęśliwa, trzeba się cieszyć się, że ma dobry humor.
– Tak. Ja też na początku, szczerze mówiąc, byłam szczęśliwa. Ale ona teraz proponuje mi dwudniowy wyjazd z dzieckiem. Czuję, że to dopiero początek.