Wyszłam za mąż gdy miałam 17 lat, zaraz po skończeniu szkoły. Spotykaliśmy się półtora roku przed ślubem: w czerwcu miałam szaloną studniówkę, a w sierpniu białą suknię i welon. Właściwie, nie było to nic nadzwyczajnego, ponieważ większość dziewcząt w naszej wiosce wyszła za mąż zanim skończyły 20 lat.
Po ślubie zamieszkaliśmy w małym domku rodziców męża. Nie potrafiłam wówczas nawet gotować. Co prawda mama uczyła mnie jak zrobić zupę, barszcz, nawet pierogi kiedyś próbowałam robić, ale nie wychodziło mi to zbyt dobrze. W ten sposób z „bogatym” bagażem wiedzy o gotowaniu i życiu weszłam w życie rodzinne.
W pierwszych chwilach teściowa wyjaśniła mi, ze to ona jest w domu gospodynią, a ja nie oponowałam. Głównie to ona gotowała, ja od czasu do czasu przygotowywałam coś prostego. Nie przeszkadzało jej, że nie umiem gotować. Twierdziła, że najważniejsze abym umiała zrobić barszcz, a reszty można się nauczyć.
Rok później urodziłam dziecko i byłam całkowicie pochłonięta opieką nad nim. Pampersów jeszcze nie było, dlatego większość wolnego czasu spędzałam piorąc i pracując pieluszki, a także gotując przeciery. Obiady nadal gotowała teściowa. Nieco później, gdy córka dorastała, zaczęłam wchodzić w świat garnków i patelni.
Pewnego dnia postanowiłam przygotować kolację. Pokroiłam mięso i wrzuciłam je na gorącą patelnię z olejem. Pół godziny później czułam w domu zapach pysznego mięsa, jednak gdy dobiegłam do kuchni, zobaczyłam zwęglone kawałki. Nie chcąc wyrzucać, jakoś je zjadłam. Mina teściowej nie była zadowalająca, kiedy zobaczyła spalone mięso. Chciałam zapaść się pod ziemię.
Przeze mnie cała rodzina została pozbawiona kolacji. Innym razem próbowałam upiec ciasto biszkoptowe, jednak coś znów poszło nie tak i zamiast ciasta, dostałam czarny naleśnik. Podjęłam kolejną próbę przygotowania pierogów, które uwielbiał mój mąż. Zmieliłam mięso, wyrobiłam ciasto i lepiłam pierogi. Odkładałam je jednak na deskę, którą zapomniałam wcześniej posypać mąką. Z dumą patrzyłam na tacę z pierogami i nie mogłam się doczekać powrotu męża i teściowej.
Pierwsza do domu wróciła teściowa, która była zachwycona widokiem pierogów. Zagotowałam wodę i czekałam aby wrzucić do niej obiad. Pierwszy problem napotkał mnie, kiedy usiłowałam odlepić pierogi z deski, która nie była posypana mąką. Pierogi ciężko odchodziły, a ciasto lepiło się. Gdy jednak udało się je wrzucić do wody, czekałam z nadzieją, że się ugotują. Nic mylnego. Zaglądając go garnka zobaczyłam pływające ciasto i farsz oddzielnie. Prawie płakałam z rozczarowania.
Byłam przekonana, że teściowa będzie zła, jednak zaskoczyła mnie mówiąc, że pomoże mi uratować sytuację i szybko coś poradzimy. Miała rację, gdy mąż wrócił z pracy, czekał na niego pełny talerz ulubionego dania. Teściowa postanowiła nauczyć mnie gotować. Pozwalała mi uczyć się na zepsutych produktach, których nikomu nie było szkoda. Za wytrwałość i cierpliwość, powinnam była dać teściowej złoty medal! Mieszkaliśmy z rodzicami męża przez 10 lat, po czym kupiliśmy własne mieszkanie i przeprowadziliśmy się.
Lata mijały, a ja w końcu nauczyłam się gotować i piec. Od 15 lat mieszkamy oddzielnie, a kiedy teściowie nas odwiedzają, zawsze gotuję coś wyszukanego, a oni podziwiają moje starania. W naszej rodzinie zrodziła się nowa tradycja- w każdą niedzielę robię dla męża pierogi. Myślę, że w końcu udało mi się znaleźć idealny przepis na udane pierogi. Minęło już tyle lat, a ja wciąż jestem wdzięczna teściowej za cierpliwość. Wszystko, co potrafię, jest jej zasługą.